11 października 1990 r. zmarł Jerzy Łyżwa-Łyżwański ps. „Puchacz” – żołnierz oddziału AK Jana Orła „Kmicica”

©Fundacja KEDYW

Jerzy Łyżwa-Łyżwański ps. „Puchacz”

22 października 1921 – 11 października 1990 r.

Żołnierz oddziału Armii Krajowej Jana Orła „Kmicica” krypt. OP-33 (Obw. Nisko-Stalowa Wola)


Jerzy Łyżwański pochodził prawdopodobnie z Warszawy. Jako „spalony” żołnierz AK w swoich rodzinnych stronach, przedostał się wraz z kolegą zimą 1943 r. na Lubelszczyznę, gdzie również działał w konspiracji. Po nawiązaniu kontaktu z niżańsko-stalowowolskim obwodem AK wyruszył na wiosnę 1944 r. do tajnej bazy Kedywu w Rozwadowie (dzisiejszy budynek Muzeum Kedywu), skąd miał być skierowany do leśnego oddziału dyspozycyjnego AK „Kmicica” Jana Orła-Wysockiego, podlegającego obwodowi Nisko-Stalowa Wola AK i Kierownictwu Dywersji w Rozwadowie. W czasie niemieckiej okupacji używał nazwiska Łyżwa, po wojnie pozostał przy dwóch nazwiskach Łyżwa-Łyżwański.

W oddziale „Kmicica”

W kwietniu 1944 r. w Tarnogórze (woj. Podkarpackie) w rejonie gdzie stacjonował jego oddział, rozbił się samolot wojsk alianckich angielskiego RAF (Royal Air Force), który powracał do włoskiej bazy w Brindisi z rzutu zaopatrzeniowego dla partyzantów z okręgu Lubelskiego AK. Jak się później okazało wszystkim lotnikom z załogi angielskiego samolotu Halifax JP224 udało się przeżyć katastrofę i pięciu z nich zostało wkrótce skierowanych pod opiekę do oddziału „Kmicica” oraz oddziału „Ojca Jana” Franciszka Przysiężniaka. Ponieważ „Puchacz” znał język Angielski został tłumaczem dla ocalałej załogi lotników i z tego też względu znalazł się też wkrótce z załogą Anglików przerzucony sowieckim samolotem do Kijowa, lotem który zaaranżowali polscy partyzanci z sowieckim oddziałem rajdowym Mikołaja Kunickiego „Muchy”. Po krótkim pobycie w ZSSR angielscy piloci bezpiecznie powrócili do Anglii, a Jerzy Łyżwa-Łyżwański niestety został skierowany do sowieckiej Armii Czerwonej, z którą został wysłany na front. Szlak bojowy z sowiecka armią zawiódł go w Karpaty, gdzie zbiegł i powrócił z powrotem na Rzeszowszczyznę i do Stalowej Woli. Historię tę opowiedział w wydanej w 1964 r. książce jego autorstwa pt. „Wierchami Karpat”.


Czytaj więcej: Ostatni lot Halifaxa JP224 „Rita”


Pobyt w Kedywie obwodu Nisko-Stalowa Wola

We wspomnianej książce „Wierchami Karpat” Łyżwański zapisał swój pobyt w tajnej bazie Kedywu (krypt. „Górka”) obwodu Nisko-Stalowa Wola w Rozwadowie. To do dziś jest jedyny znany opis wnętrza i wyposażenia Kedywu podczas niemieckiej okupacji na strychu przedwojennego kina (dzisiejszej siedziby powstającego Muzeum).

Tak opisał swój pierwszy pobyt w rozwadowskim Kedywie w swojej książce Jerzy Łyżwa-Łyżwański:

 – Przyjechaliście wreszcie! Myśleliśmy z Zosią, że nie uda wam się przebyć przez ten cholerny Grębów. – Był to stały mieszkaniec „górki”, Leszek, zwany „Głazem”. Wraz z nim dyżurowała łączniczka Zosia (Zofia Skowron ps. „Joanna” -przyp. red.). Prowadzeni za ręce przez ciemny strych dotarliśmy, potykając się o belki stropowe, do następnych drzwi, które szeroko rozwarte wpuściły nas do wnętrza.

To ta sławna „górka” – tyle o niej słyszałem, ale nigdy tu nie byłem. Rozglądałem się ciekawie dokoła. Pokój a właściwie pokoik, był niewielki, miał cztery metry na trzy, oświetlony mała żarówką. Nie miał zupełnie okien (Później wybito w ścianie szczytowej okienko, które właściwie służyło do obserwacji ulicy). Jedyne światło dostawało się przez oszklony otwór w dachu, zaciemniony papierem. Mansarda na strychu została zbudowana przez Leszka, który nie miał gdzie mieszkać. Gdy ranny w 1939 roku wyleczył się w szpitalu, przyjechał do Rozwadowa (w rodzinnych stronach nie mógł się pokazać) i tutaj zamieszkał. Początkowo przy rodzinie, później zaczął marzyć o własnym pokoju. Po powrocie z pracy gromadził materiał i począł budować. Robił to bez niczyjej pomocy i jedną ręką, bo tylko prawą miał zdrową. W lewe ramię dostał w 1939 roku kulę z dużego kalibru karabinu maszynowego (z samolotu) tak nieszczęśliwie, że wyrwała mu prawie cała lewą łopatkę. Uparty chłopak budował pokój prawie dwa lata – aż wreszcie skończył w wyjątkowo potrzebnej chwili. W jednej z zimowych akcji zostali ranni Rysiek Śliżyński (ps. „Skowron”, „Bystry” ) i Jasiu Orzeł (ps. „Kmicic” – przyp. red.). Rysiek miał przestrzeloną szyję, a Jasio udo – z kulą zatrzymaną w kości. W pokoiku na strychu spędzili długie tygodnie, majacząc w gorączce, i pod opieką doktora Trojanowskiego wrócili do zdrowia. W ten sposób „górka” stała się własnością publiczną i przeszła do historii. Niełatwa to była droga, trudno ją zresztą opisać, bo niewielu żyje z tych, którzy ją odwiedzali.

Wchodzącego do tego pokoiku uderzało jedno – rysunki na ścianach. Na wybielonych ścianach pełno było rysunków węglem i kolorowych malowideł. Niewiele wówczas słyszeliśmy o Picassie, ale te rysunki były chyba najbardziej do tego twórczości podobne. To wynik gorączki i artystycznych zdolności rannych, którzy tak pokoik ozdobili. Potem dopiero zwracało się uwagę na umeblowanie. Cóż, mebli tam właściwie nie było. Jeden tapczan – prycza ogromnych rozmiarów, dwie półki amunicji. A w ogóle to aż się oczy radowały! Na zwykłym drewnianym stole najprawdziwszy cekaem pod taśmą! Tak, autentyczny „Browning”, wzór 1930, trochę zżarty rdzą (pewnie wydobyty z ziemi), ale wyczyszczony i naoliwiony, a najważniejsze, że gotów do strzału. Obok niego leżał karabin z lunetą i sztucer myśliwski. Na półkach regałów równo poukładane pistolety różnych typów, ale jednego kalibru – 9mm. Były tam między innymi visy i mauzery. Obok każdego pistoletu leżała skórzana torebka z amunicją i zapasowymi magazynkami. To była broń dywersyjna i niezawodna amunicja, którą przydzielano na akcję. Obok broni leżały kostki trotylu, zapalniki do min i granaty obronne, przewody ogniowe i lonty Pickforda.

Na najwyższej półce stały rzędem metalowe puszki cynkowe, wyglądające jak „Sidol” – płyn do czyszczenia metalu. To sławne warszawskie „sidolówki”, których całą walizkę przywiozła Zosia.

„Górka” była nie tylko lokalem konspiracyjnym, ale i podręczną zbrojownią. Zapasami broni i amunicji opiekował się Leszek –  nasz oficer broni. Prawie każdy egzemplarz broni miał swoją historię i był, jak mówiono „ochrzczony”. Na kolbach kilku pistoletów nacięto „karby” (nacięcie oznaczało zabitego wroga). Najwięcej „karbów” miało wówczas parabellum „Kreta” (Stanisława Bełżyńskiego) i pietnastostrzałowy FN „Małego” (Zygmunta Kajzera). Efena „Mały” odziedziczył po Śliżyńskim, kiedy Rysiek został ranny. Ale zanim pistolet dostał się do partyzanckiego arsenału, spoczywał sobie spokojnie w futerale niemieckiego oficera w Stalowej Woli.

…Wiele broni docierało do organizacji. Na represje niemieckie odpowiadano represjami. Zdradę karano śmiercią i tych, którzy wysługiwali się Niemcom, spotykała zasłużona kara. Podnosiło to nastrój ludności, utwierdzało w słuszności oporu i oddziaływało na morale jednostek słabych lub wahających się. Niepoślednią rolę odgrywała tu „górka”. Owego pamiętnego wieczoru wśród normalnie używanej broni pokazano nam zwykły stalowy pręt, tak zwaną „kantówkę”, której rękojeść owinięta była taśmą izolacyjną. Pręt ten był silnie wygięty w połowie swej długości. Leszek wyjaśnił, że wygiął się przy uderzeniu.

To najnowsza robotnicza Wunderwaffe, tak zwana „narkoza”. Używamy jej tam, gdzie strzelać nie można. Właśnie wygięła się na głowie szpicla.

Na „górce” spędzimy tylko jedną noc. Droga stąd wiedzie wprost do lasu. Poukładani rzędem na podłodze zasnęliśmy snem mocnym, snem ludzi młodych.

©Fundacja KEDYW

Żołnierze rozwadowskiego Kedywu AK w towarzystwie „Puchacza”. Od lewej: Tadeusz Majcherski ps. „Kozak”, Jerzy Łyżwa-Łyżwański ps. „Puchacz”, Zygmunt Kajzer ps. „Maly” i Stanisław Szumielewicz ps. „Kryspin”

Zdobyczna broń

Po śmierci dowódcy rozwadowskiego Kedywu Stanisławie Bełżyńskim ps. „Kret”, Jerzy Łyżwa-Łyżwański odziedziczył zdobyczny niemiecki pistolet P08 Parabellum, który posiadał do końca swych dni. Po śmierci rodzina przekazała pistolet do Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, gdzie obecnie się znajduje.


Czytaj więcej: Wpadka Kedywu Obwodu Nisko-Stalowa Wola


fot. Muzueum Wojska Polskiego

Niemiecki Parabellum p08 zdobyty przez Stanisława Bełżyńskiego, który odziedziczył Jerzy Łyżwa-Łyżwański (fot. Muzeum WP).

Wcielony do LWP

Po wejściu Sowietów mieszkał w Stalowej Woli. Tam został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa (UB) i wcielony do tworzonego oddziału Ludowego Wojska Polskiego (LWP) w Rzeszowie. W Rzeszowie dostał przydział do 2 armii Ludowego Wojska Polskiego. W LWP dowodził Polskim Oddziałem Desantowym w Karpatach. Przeszedł szlak bojowy z LWP pod Berlin. W LWP uzyskał stopień podpułkownika.

Prawdopodobnie z powodu nieujawnienia swoje działalności w AK, został skazany i więziony w latach 1951 – 1956 przez komunistów. Po wyjściu z więzienia był przez lata inwigilowany przez UB.

Lata 60-te

W 1964 r. wydał wspomnianą książkę pt. „Wierchami Karpat”, w której opowiada o swojej działalności w partyzantce antyniemieckiej. W 1966 r. opublikował kolejną książkę pt. „Od Wisłoka do Czarnej Elstery”, ta druga opowiada o jego działalności w Ludowym Wojsku Polskim i szlaku bojowym przebytym z LWP pod Berlin.

Odznaczenia

Po wojnie został odznaczony wieloma odznaczeniami bojowymi, w tym Krzyżem Virtuti Militari V klasy i Krzyżem Grunwaldu III klasy.

Do emerytury pracował jako tłumacz przysięgły. Był żonaty, żoną Marią mieli dwóch synów Ludwika i Michała. Zmarł 11 października 1990 r. w Warszawie. Spoczywa na warszawskim Cmentarzu Powązkowskim.

©Fundacja KEDYW

Ogłoszenie z „Życia Warszawy” rodziny Łyżwańskich.

Cześć Jego Pamięci!

MW / MKDAK

Bibliografia: Archiwum Muzeum Kierownictwa Dywersji Armii Krajowej.

© COPYRIGHT 2016-2023. Wszelkie Prawa zastrzeżone. Kopiowanie tekstów, zdjęć lub filmów bez zgody zabronione!