Uroczysto艣ci 75. rocznicy mordu na rodzinie Horody艅skich w dworze Zbydniowskim [FILM]

Rodzina Horody艅skich przed zbiorow膮 mogi艂膮 w ogrodach dworu w Zbydniowie

23 i 24 czerwca 2018 r. odby艂y si臋 uroczysto艣ci zwi膮zane z 75. Rocznic膮 Mordu na Rodzinie Horody艅skich w Dworze Zbydniowskim. Na uroczysto艣ciach upami臋tniaj膮cych rodzin臋 Horody艅skich i pomordowanych 75 lat temu go艣ci wesela, przyby艂o do Zbydniowa pi臋膰聽pokole艅 potomk贸w rodu Horody艅skich, chc膮cych uczci膰 swoich przodk贸w zabitych bestialsko przez niemiecki oddzia艂 SS, w czasie niemieckiej okupacji II wojny 艣wiatowej.

Uroczysto艣ci zwi膮zane z 75. rocznic膮 mordu rodziny Horody艅skich rozpocz臋艂y si臋 msz膮 艣wi臋t膮 w intencji rodziny Horody艅skich, kt贸ra odby艂a si臋 w sobot臋, 23 czerwca 2018 r. w rodzinnej parafii Horody艅skich w ko艣ciele 艣w. Miko艂aja Biskupa w Zaleszanach. Nast臋pnie w niedziel臋, 24 czerwca 2018 r. zosta艂a odprawiona msza 艣w. w intencji rodziny i pomordowanych go艣ci wesela, w ko艣ciele Podwy偶szenia Krzy偶a 艢wi臋tego w Zbydniowie. Po mszy uczestnicy wraz z rodzin膮 Horody艅skich i go艣膰mi, udali si臋 do dawnego dworu Horody艅skich, gdzie zosta艂y z艂o偶one kwiaty i zapalone znicze na zbiorowej mogile w ogrodach dworu. W uroczysto艣ciach udzia艂 wzi臋li mieszka艅cy Zbydniowa, uczniowie i nauczyciele Szko艂y im. Horody艅skich w Zbydniowie, przedstawiciele w艂adz samorz膮dowych oraz pi臋膰 pokole艅 potomk贸w rodziny Horody艅skich wraz z najstarsz膮 z rodu Pani膮 Teres膮 Led贸chowsk膮-Horody艅sk膮. Fundacj臋 KEDYW reprezentowali prezes Marek Wr贸blewski or wiceprezes Mariusz Szeferski. Poni偶ej nasz film z uroczysto艣ci:

(Film: Miko艂aj Fo艂ta/Fundacja KEDYW)


Mord rodziny Horody艅skich

W nocy z 24 na 25 czerwca 1943 r. niemiecki oddzia艂 Waffen SS wywodz膮cy si臋 z brygady kata Warszawy Oskara Dirlewangera, dowodzony przez SS-Sturmbannf眉hrera Ewalda Ehlersa dokona艂 brutalnego mordu na Rodzinie Horody艅skich w Zbydniowie ko艂o Stalowej Woli. Mord zleci艂 okupacyjny zarz膮dca maj膮tku Lubomirskich z pobliskich Charzewic – Martin Fuldner. W mordzie zgin臋艂o 19 os贸b z rodziny oraz go艣ci, kt贸rzy w tym czasie 艣wi臋towali 艣lub m艂odej kuzynki Horody艅skich.

Martin Fuldner, kt贸ry w贸wczas zarz膮dza艂 maj膮tkiem Lubomirskich w Charzewicach (dzisiejszej dzielnicy Stalowej Woli) by艂 emerytowanym kapitanem niemieckiej Schutzstaffel (SS). Fuldner bywa艂 w Zbydniowie w go艣cinie u Horody艅skich i jako amatorowi staroci聽bardzo spodoba艂 si臋 serwis porcelanowy, kt贸rego Horody艅scy nie chcieli mu sprzeda膰. Tak偶e sam maj膮tek Zbydni贸w prowadzony by艂 przez Horody艅skich na wysokim poziomie, przynosi艂 dochody i Fuldner pragn膮艂 przy艂膮czy膰 go do administrowanych przez siebie teren贸w.

W czerwcu 1943 r. w okolicach Zbydniowa przebywa艂 oddzia艂 Waffen SS, kt贸ry zosta艂 wys艂any na pacyfikacj臋 pobliskich wsi. Oddzia艂 ten dowodzony by艂 przez koleg臋 Fuldnera Ewalda Ehlersa. Z tej okazji Fuldner postanowi艂 wykorzysta膰 obecno艣膰 oddzia艂u swojego kolegi by przeprowadzi膰 likwidacj臋 rodziny Horody艅skich. Celem brutalnej akcji mia艂o by膰 przej臋cie maj膮tku Horody艅skich i upragnionych przez Fuldnera antyk贸w.

Fuldner wykorzysta艂 kole偶e艅skie kontakty by zatai膰 prawdziwe swoje intencje i by unikn膮膰 problem贸w u swoich zwierzchnik贸w. Wkr贸tce jednak, wywiad AK i tak doszed艂 sedna sprawy i za mord na Horody艅skich S膮d Pa艅stwa Podziemnego wyda艂 na Martina Fuldnera wyrok 艣mierci. Kilka miesi臋cy p贸藕niej Fuldner zosta艂 zlikwidowany przez AK w dworku maj膮tku rodziny Lubomirskich w Charzewicach.


O likwidacji Martina Fuldnera przez AK tutaj >>>


Prze偶yli piek艂o

Andrzej Horody艅ski ps. „Po偶oga” (fot. T. Horody艅ska)

W mordzie na weselu u Horody艅skich uda艂o si臋 uratowa膰 dw贸m osobom – braciom Andrzejowi I Zbigniewowi Horody艅skim, kt贸rych matka ukry艂a na strychu dworu gdy zjawili si臋 Niemcy. Tak wspomina艂 ten dzie艅 Andrzej Horody艅ski:

鈥24 czerwca 1943 r. w dzie艅 Bo偶ego Cia艂a odby艂 si臋 w kaplicy przydworskiej 艣lub naszej 17-letniej kuzynki Teresy Wa艅kowicz贸wny z Iwonem Mierzejewskim, koleg膮 naszego brata Zbigniewa z gimnazjum jezuit贸w w Wilnie. 呕adnych go艣ci ani wi臋kszego przyj臋cia nie by艂o. Po po艂udniu m艂oda para wyjecha艂a w podr贸偶 po艣lubn膮, jak przysta艂o na wojenny czas podr贸偶 niedalek膮, do po艂o偶onego o 15 km Sandomierza.鈥 Sakramentu ma艂偶e艅stwa udzieli艂 m艂odym proboszcz zalesza艅skiej parafii, ks. Jakub Przyby艂owicz.

Podczas posi艂ku niemieckie auto wjecha艂o do parku, objecha艂o gazon i znikn臋艂o. Incydent ten by艂 zwiastunem zbli偶aj膮cego si臋 nieszcz臋艣cia. Wtedy „Inio” wsta艂 i wzni贸s艂 toast: 鈥濻iedzimy przy stole i wyobra偶amy mo偶e, 偶e dzisiejsze wesele, to 鈥 bodaj chwilowa 鈥 nasza rzeczywisto艣膰. Musimy sobie zda膰 spraw臋, 偶e tak nie jest. Rzeczywisto艣膰 ukaza艂a si臋 nam 鈥 przez sekund臋 鈥 za oknem. Nie wolno nam o niej zapomina膰.鈥

Zbigniew mia艂 racj臋. O p贸艂nocy rozp臋ta艂o si臋 piek艂o. Relacj臋 Zbigniewa „Inio” z nast臋pnych godzin i dni spisa艂 jego przyjaciel Jacek Wo藕niakowski. Poni偶ej przytaczamy jej obszerny fragment, gdy偶 wspomnienia Zbigniewa najlepiej oddaj膮 tragizm tamtych wydarze艅:

鈥24 czerwca zjechali si臋 do Zbydniowa go艣cie na 艣lub kuzynki naszej Teresy Wankowicz贸wny z Iwonem Mierzejewskim. By艂o nas razem 18 os贸b. A wi臋c moi rodzice, Andrzej, Haneczka i ja, wujostwo Wa艅kowiczowie z Teres膮, pani Mierzejewska z synem Iwonem, pani Herubowiczowa z synem z pierwszego ma艂偶e艅stwa Czes艂awem Je艣mianem, siostra mojego ojca Maria Kowerska, kt贸rej m膮偶 Stanis艂aw Kowerski z Zamo艣cia zgin膮艂 w O艣wi臋cimiu, ciotka Krystyna Giecewiczowa z 12-letnim synkiem, Lolusiem, Halszka Meysztowicz贸wna oraz s膮siedzi pp. Erazm Mieszcza艅ski i Jan Soko艂owski.

Zbigniew Horody艅ski ps. „Inio”, „Fredro” (fot. T. Horody艅ska)

艢lub odby艂 si臋 rano w kaplicy ko艂o dworu. W czasie 艣niadania,w smutnym nastroju, kt贸ry z niewyt艂umaczonych powod贸w wszystkim si臋 udzieli艂, pili艣my zdrowie pa艅stwa m艂odych. Wznios艂em toast 鈥濳ochajmy si臋鈥. Dobre wino 鈥 wyci膮gni臋te na t臋 okazj臋 – zrobi艂o swoje. Humory poprawi艂y si臋. Nagle przed domem zjawi艂 si臋 samoch贸d terenowy SS z wmontowanym karabinem maszynowym, z kt贸rego 偶o艂nierz niemiecki puszcza艂 w powietrze kr贸tkie serie. Zaniepokojeni t膮 niezwyk艂膮 wizyt膮 wybiegli艣my na ganek. Ojciec zapyta艂 oficera siedz膮cego w samochodzie o pow贸d strzelaniny. Niemiec odpowiedzia艂 艣miej膮c si臋, 偶e pokazuje maszynowy karabin szybkostrzelny ze specjaln膮 amunicj膮. Kr贸tk膮 chwil臋 rozmawia艂 z ojcem, po czym samoch贸d objecha艂 gazon i zn贸w pad艂o kilka strza艂贸w. Jak si臋 p贸藕niej okaza艂o, by艂o to specjalne SS Jagdkommando, wys艂ane na pacyfikacje okolic nad Sanem. Incydent ten zwi臋kszy艂 nasz poprzedni nastr贸j niepokoju. Zastanawiali艣my si臋, co mia艂a na celu ta wizyta Niemc贸w. Mog艂o j膮 spowodowa膰 liczne zgromadzenie. Mo偶e Niemcy, kt贸rzy zawsze niech臋tnie patrzyli na skupiaj膮cych si臋 Polak贸w, chcieli przy okazji sprawdzi膰 liczb臋 os贸b, ojciec bowiem dla unikni臋cia mo偶liwych nieprzyjemno艣ci, uprzedzi艂 miejscowego Landrata o maj膮cym si臋 odby膰 艣lubie, a nawet poda艂 liczb臋 spodziewanych go艣ci.

M艂oda para z go艣cmi przed dworem Horody艅skich w Zbydniowe, w tle przydworska kapliczka gdzie odby艂 si臋 艣lub, 24 czerwca 1943 r. (fot. Fundacja KEDYW)

Po 艣niadaniu udali艣my si臋 na g贸r臋, na kaw臋, po czym pa艅stwo m艂odzi poszli do swoich pokoj贸w, by przygotowywa膰 si臋 do wyjazdu do Sandomierza, naznaczonego na pi膮t膮 po po艂udniu. Pp. Soko艂owski i Mieszcza艅ski powr贸cili do niedalekich Gorzyc, a my zasiedli艣my do bryd偶a. Nadszed艂 wiecz贸r. O zmierzchu zjawi艂o si臋 dw贸ch jegomo艣ci贸w. Zastukali do okna i zawo艂ali,
偶e chc膮 m贸wi膰 z w艂a艣cicielem. Ciotka moja Kowerska, otworzy艂a okno:

– Czy s膮 tu blisko Niemcy i ilu ich jest? Jeste艣my z lasu.

– Niemc贸w tu nie ma, ale stacjonuj膮 niedaleko. Radz臋 nie kr臋ci膰 si臋. Byli tu dzi艣 i strzelali przed domem.

– Jak s膮 uzbrojeni? Chcemy zrobi膰 na nich napad.

– Wszyscy wiedz膮, 偶e s膮 uzbrojeni dobrze. Nie chc臋 mie膰 do czynienia z takimi sprawami! Prosz臋 si臋 wynosi膰.

Poszeptali co艣 mi臋dzy sob膮 i poszli. Zjawienie si臋 owych dw贸ch nieznajomych oraz fakt, 偶e jeden z nich m贸wi艂 po polsku, w po艂膮czeniu z popo艂udniow膮 wizyt膮 esesman贸w zaniepokoi艂o nas i da艂o nam du偶o do my艣lenia. Mogli by膰 nas艂ani przez Niemc贸w. Zaraz po wyje藕dzie pa艅stwa m艂odych rozeszli艣my si臋 po pokojach, pe艂ni wewn臋trznego niepokoju. Wyczuwali艣my zbli偶anie si臋 niebezpiecze艅stwa, obawiali艣my si臋 prowokacji. Groza wisia艂a w powietrzu.

Ko艂o dziesi膮tej wiecz贸r w domu zapanowa艂a cisza. Poza Andrzejem i mn膮 wszyscy byli w 艂贸偶kach. Nagle kto艣 zapuka艂 do drzwi. Nie otworzyli艣my, tylko stan臋li艣my z ojcem w oknie. Zacz臋艂a si臋 rozmowa podobna do poprzedniej. Teraz jednak nieznajomi przybrali ton agresywny i pe艂en pogr贸偶ek. Byli艣my pewni, 偶e co艣 si臋 gotuje. Andrzej i ja wiedzeni instynktem, nie po艂o偶yli艣my si臋 spa膰. Byli艣my ubrani. Milczeli艣my, ale czuli艣my, 偶e stanie si臋 co艣 strasznego. Czekali艣my nied艂ugo. W niespe艂na godzin臋 kto艣 zacz膮艂 z ca艂ych si艂 wali膰 do drzwi. Ciotka Kowerska otworzy艂a drzwi. Na progu stali esesmani. Krzyczeli:

– Jeste艣cie wszyscy aresztowani za wsp贸艂prac臋 z bandytami, wszystkim wam nale偶y si臋 艣mier膰!

– Na 艣mier膰 jestem zawsze przygotowana 鈥 odpowiedzia艂a ciotka.

Rozleg艂 si臋 strza艂, ciotka upad艂a na progu domu. Trudno mi opisa膰, co si臋 dzia艂o p贸藕niej. S艂ysza艂em krzyki i strza艂y: serie z pistolet贸w maszynowych, z karabinu maszynowego, a potem pojedyncze strza艂y.

Je艣mian uciek艂 na dach przez g贸rny taras. Le偶a艂 nieruchomo na szczycie. Zestrzelono go z karabinu maszynowego.

Andrzej i ja wyskoczyli艣my z naszego pokoju. Na korytarzu zatrzyma艂a nas matka.

– Chowajcie si臋 鈥 szepn臋艂a i popchn臋艂a nas na stryszek ukryty w ko艅cu du偶ego strychu.

Na tym stryszku przechowywane by艂y futra, srebro i r贸偶ne warto艣ciowe rzeczy. Potem poma艂u zamkn臋艂a za nami drzwi. Przesz艂a zaledwie kilka krok贸w; zosta艂a zabita kilkunastoma kulami. Liczb臋 kul mog艂em sprawdzi膰 w cztery dni p贸藕niej, gdy偶 szlafrok le偶a艂 na tym samym miejscu, gdzie matka upad艂a.

Andrzej i ja z wielkim wysi艂kiem oderwali艣my trzy deski z pod艂ogi i wsun臋li艣my si臋 mi臋dzy pod艂og臋 strychu a powa艂臋. Potem ostro偶nie zasun臋li艣my deski za sob膮, przytulili艣my si臋 do siebie, le偶膮c mi臋dzy legarami, do kt贸rych deski by艂y przybite. Tak trwali艣my bez ruchu, nie oddychaj膮c zamienieni w s艂uch. S艂yszeli艣my krzyki, strza艂y, padanie cia艂. Z tego, sk膮d krzyki dochodzi艂y, zrozumia艂em, 偶e Halszk臋 Meysztowicz贸wn臋 zastrzelono na schodach, wuja Stanis艂awa Wa艅kowicza 鈥 w 艂贸偶ku, ciotk臋 Aleksandr臋 Wa艅kowiczow膮 raniono, s艂yszeli艣my jej g艂os, gdy wo艂a艂a, 偶e jest ranna, po czym nast膮pi艂y strza艂y i zaleg艂a cisza. W pokoju sypialnym zastrzelono Krystyn臋 Giecewiczow膮 i jej 12-letniego synka Lolusia.

Nie wiem ile czasu min臋艂o, gdy raptem us艂ysza艂em kroki dw贸ch ludzi chodz膮cych po strychu 鈥 stan臋li nad nasz膮 kryj贸wk膮. Zacz臋li przewraca膰 rzeczy schowane na strychu.

Postali i zeszli na d贸艂. Po chwili z do艂u, z hallu posypa艂a si臋 seria strza艂贸w w kierunku naszej kryj贸wki. Jedna kula lekko drasn臋艂a mnie w rami臋, inne zahaczy艂y tylko o moje ubranie, przestrzeliwuj膮c r臋kaw ko艂o 艂okcia. Andrzej nie by艂 ranny. Teraz zn贸w zaleg艂a cisza.

Wkr贸tce jednak po raz drugi odzywaj膮 si臋 kroki na strychu. Jedne s膮 g艂o艣ne, drugie ciche skradaj膮ce si臋. Wstrzymuj膮c oddech, nas艂uchujemy. Ci臋偶kie kroki schodz膮 na d贸艂, widocznie drugi Niemiec zosta艂 na czatach. Zapewne podejrzewali, 偶e kto艣 skry艂 si臋 na strychu i przypuszczali, 偶e po seriach z pistoletu maszynowego jest ranny i b臋dzie j臋cza艂. P贸藕niej zrozumia艂em przypominaj膮c sobie urywki rozm贸w mi臋dzy Niemcami, w jakim kierunku sz艂y ich podejrzenia: liczba 艂贸偶ek zas艂anych na noc nie zgadza艂a si臋 z liczb膮 zabitych, brak艂o dw贸ch ludzi. Niemcy chcieli dosta膰 ich w swe r臋ce, gdy偶 oni byli 艣wiadkami masowego mordu.

Godziny mija艂y. Nasta艂 ranek, le偶eli艣my bez ruchu w naszej klatce. Jest ciasno, dr臋twiej膮 r臋ce i nogi, jeste艣my niezdolni do my艣lenia. Zwierz臋cy instynkt ka偶e nam czeka膰. Mo偶e nas nie znajd膮, mo偶e odjad膮.

Na dole pod nami ruch nieustanny, warkot motor贸w samochodowych.
W jadalnym pokoju odbywa si臋 libacja, g艂o艣ne rozmowy, okrzyki i 艣miechy. Potem wszystko ucicha. Nastaje noc. Druga noc w zbydniowskim grobie.

Dokucza nam g艂贸d i pragnienie. Musimy zmieni膰 pozycj臋. Zaczynam poma艂u zbiera膰 my艣li i przygotowywa膰 plan: gdy wszystko uspokoi si臋, wyjdziemy z naszej kryj贸wki.

Po d艂ugich godzinach cierpliwego czekania, zacz膮艂em czo艂ga膰 si臋 pod deskami. Odchyli艂em desk臋 jedn膮, potem drug膮, wysun膮艂em g艂ow臋. Przez w膮sk膮 szpar臋 stara艂em si臋 wydosta膰 z naszej kryj贸wki. Gdy ju偶 by艂em prawie ca艂y na zewn膮trz, zajecha艂 przed dom samoch贸d.

B艂yskawicznie ukry艂em si臋, zasun膮艂em deski i po艂o偶y艂em si臋 bez ruchu ko艂o Andrzeja. Serca wal膮 nam jak m艂oty. Na dole trzaskanie drzwiami, gwar g艂os贸w, zapewne powr贸cili sp贸藕nieni 偶o艂nierze. Poma艂u zapada cisza, ale my obaj czuwamy.

Przypominam sobie, 偶e mam papierosy i o dziwo – zapa艂ki. Zapali膰 koniecznie! Ch臋膰 palenia jest mocniejsza ni偶 strach. Zaci膮gam si臋 i podaj臋 papierosa Andrzejowi. Czujemy si臋 teraz silniejsi. Mo偶e uda nam si臋 wyj艣膰 z tej matni? Rozmawiamy szeptem. Dodaj膮c Andrzejowi otuchy, t艂umacz臋 mu, 偶e musimy mie膰 si艂臋 i sprawno艣膰, by wyczo艂ga膰 si臋 z naszej kryj贸wki, wydosta膰 si臋 z domu. Uk艂adam plan ucieczki i staram si臋 zabi膰 w sobie z艂e my艣li kt贸re mnie n臋kaj膮: je偶eli wyjdziemy z ukrycia Niemcy pochwyc膮 nas; je偶eli b臋dziemy d艂u偶ej tu le偶e膰 鈥 umrzemy z g艂odu i pragnienia.

Znowu mija dzie艅, nadchodzi trzecia noc. Jeste艣my coraz s艂absi, n臋ka nas pragnienie, g艂贸d skr臋ca kiszki, cia艂o cierpnie bo pozycja, kt贸rej nie mo偶emy zmieni膰, staje si臋 m臋czarni膮. Postanawiamy wykona膰 drobne ruchy i to absorbuje nasz膮 my艣l. Pod nami na dole, Niemcy chodz膮, przyje偶d偶aj膮, wyje偶d偶aj膮. W pewnej chwili wydaje si臋 nam, 偶e jest wi臋cej ludzi, biegaj膮 po ca艂ym domu, w艂a艣nie palimy papierosa, zaci膮gamy si臋, gdy nagle s艂yszymy kroki na聽strychu, tu偶 obok naszej kryj贸wki. Zamar艂em z przera偶enia. Czy Niemiec poczu艂 zapach dymu? Niemiec odchodziwolnym krokiem. 艢mier膰 przesz艂a tu偶 obok nas.

Trzeci dzie艅 ju偶 si臋 ko艅czy. Nie spali艣my i nie jedli艣my ju偶 trzy dni i trzy noce. Usta wysuszy艂o nam pragnienie. A jednak zmuszam siebie i Andrzeja do 膰wicze艅: czo艂ganie si臋 pod deskami. Szepcz臋:

– Obejmuj臋 komend臋; na moj膮 komend臋 czo艂ga膰 si臋! Metr na godzin臋! Marsz!!

W naszej kryj贸wce robi si臋 ciemno. To ju偶 czwarta noc. W domu cicho. Po ostatniej kontroli Niemcy zapewne upewnili si臋, 偶e nikogo w domu nie ma. Postanawiam, 偶e wyjd臋 na strych: mo偶e znajd臋 co艣 do zjedzenia. Zn贸w ta sama gimnastyka z wydostaniem si臋 na zewn膮trz. Wyprostowa艂em si臋. Posuwam si臋 wzd艂u偶 艣ciany, kr臋ci mi si臋 w g艂owie, zmuszam si臋 ca艂ym wysi艂kiem woli, by nie upa艣膰. Macam belki i natrafiam na s艂oik, s艂oik konfitur wi艣niowych. Poza s艂oikiem ani chleba, ani wody. Liczy艂em, 偶e znajd臋 kie艂bas臋 albo szynk臋, bo by艂em prawie pewny, 偶e wisia艂y na strychu. Zn贸w droga powrotna do schowka. Szcz臋艣liwie dotar艂em do Andrzeja, kt贸ry jest u kresu si艂. Jem lepk膮, s艂odk膮 ma艣膰 wi艣niow膮. To zaspokaja g艂贸d, ale potem mamy w ustach smak obrzydliwy i pragnienie staje si臋 coraz wi臋ksze.

Andrzej zasypia i bredzi. Gdy go budz臋, m贸wi od rzeczy. Chce pope艂ni膰 samob贸jstwo. Przy艂apuj臋 go, gdy stara si臋 przegry藕膰 arteri臋 r臋ki. Cicha walka ze s艂abo艣ci膮 jego i moj膮, ale poczucie odpowiedzialno艣ci za 偶ycie mojego m艂odszego brata, daje mi tyle si艂y, by jego i siebie uchroni膰 od rozpaczy. Zaczyna si臋 czwarta noc. Uk艂adam plan ucieczki. Szeptem powtarzam go Andrzejowi. My艣l moja dzia艂a jasno i sprawnie, gdy偶 widz臋 i wiem, 偶e Andrzej dalszej doby nie wytrzyma. Plan jest nast臋puj膮cy.

Wzd艂u偶 go艣cinnych pokoi na pi臋trze, mniej wi臋cej 50 cm poni偶ej parapetu okiennego ci膮gnie si臋 metrowej szeroko艣ci daszek. Mamy wyj艣膰 ze strychu, przej艣膰 przez korytarz do go艣cinnego pokoju, spu艣ci膰 si臋 na daszek, doj艣膰 do rynny i oparci nogami o rynn臋 przesun膮膰 si臋 kilka metr贸w,
a偶 do balkonu od strony ogrodu. Po kolumnie trzeba zsun膮膰 si臋 na parterowy balkon, a potem biegiem w ogr贸d. Le偶膮c ko艂o Andrzeja powtarzam po raz nie wiem kt贸ry ca艂y plan. S艂ucha najpierw apatycznie, potem zaczyna si臋 interesowa膰, widz臋, 偶e zrozumia艂, pytam go, czy si臋 czuje na si艂ach?

– Tak mam si艂臋, damy rad臋!

Samochody niemieckie odjecha艂y sprzed domu. Zapad艂a cisza. Zaczynamy! Wype艂zamy z naszego ukrycia. Andrzej jest tak s艂aby, 偶e musimy chwilk臋 odpocz膮膰. Cichutko przemykamy si臋 przez strych. Odchylamy drzwi na korytarz. Za drzwiami le偶y zakrwawiony szlafrok mamy. Podnosz臋 go
i trzymam chwil臋 w reku. Idziemy cicho po korytarzu. Dwa stopnie w d贸艂 鈥 w tym miejscu pod艂oga zawsze trzeszcza艂a, ale dzi艣 nie. Wchodzimy do go艣cinnego pokoju. Okno na o艣cie偶 otwarte. Jest pe艂nia! Wychylam si臋 z okna i rozgl膮dam na wszystkie strony. Za w臋g艂em domu stoi samoch贸d,
na 艂awce w ogrodzie siedzi 偶o艂nierz, chyba 艣pi. W艂a偶臋 na parapet, siadam nogami na zewn膮trz. Cicho 艣lizgaj膮 si臋 nogi po dach贸wkach, jeszcze troch臋聽i nogi dosi臋gaj膮 rynny. Cia艂o le偶y na daszku, g艂ow膮 opieram si臋 o parapetokna.

Nagle kawa艂ek dach贸wki urwa艂 si臋 pod moim ci臋偶arem i odbiwszy si臋 o rynn臋 spad艂 w d贸艂. Andrzej jest jeszcze w pokoju, zamar艂 bez ruchu, a ja przylegam ca艂ym cia艂em do daszku, przegi膮艂em g艂ow臋 w ty艂, r臋ce mam przy sobie. Widz臋 wyra藕nie, 偶e 偶o艂nierz ma pistolet maszynowy przewieszony przez rami臋. Wsta艂 i rozpocz膮艂 obch贸d. Idzie w naszym kierunku. Przeszed艂 na drugi r贸g domu. Wtedy z t膮 sam膮 co poprzednio ostro偶no艣ci膮 cofn膮艂em si臋 na parapet i do pokoju. Tej drogi po raz drugi pr贸bowa膰 ju偶 nie b臋dziemy: nie ma nadziei, koniec. Skradamy si臋 zn贸w do drzwi od strychu. Po drodze zagl膮dam do dzbanka w umywalni, jest pusty, ogarnia nas rozpacz, trzeba wraca膰 na strych.

I zn贸w korytarz, dwa stopnie i drzwi na strych. Nie wracamy do naszej skrytki. Siadamy niedaleko od niej. Palimy ostatni ogarek papierosa i zapadamy w gor膮czkowy sen przerywany majakami. Andrzej bredzi,ja pewno te偶. Boj臋 si臋, 偶eby kt贸ry艣 z nas nie krzykn膮艂 przez sen. A jednak 艣pimy. Budzi nas ruch na dole, chodzenie, gadanie, jest pewno wczesny ranek. Nie wiem,
kt贸ra godzina, bo zegarek stan膮艂. Czy偶by si臋 zepsu艂?. Przez szpary wida膰 pierwsze promienie s艂o艅ca. Uk艂adam inny plan. Planjest bardzo ryzykowny, wol臋 jednak zaryzykowa膰 ni偶 zdechn膮膰 na strychu.

Postanawiamy wyj艣膰 jedyn膮 drog膮, tzn. g艂贸wnymi schodami, zej艣膰 do hallu, z hallu do kredensu i st膮d do ogrodu. Chwytam si臋 tego planu jako jedynej szansy i jedynego promyka nadziei. Ustalamy: gdy samochody odjad膮 wyjdziemy. Patrz臋 na zegarek, jest 贸sma rano, a wi臋c zegarek idzie!- mo偶e wtedy parzy艂em na niego w malignie. S艂ycha膰 zapuszczanie motor贸w, samochody odje偶d偶aj膮, pierwszy, drugi i po d艂u偶szej chwili trzeci. W domu ani szmeru. Wychodzimy ze strychu idziemy cicho, ale normalnym krokiem, wchodzimy do naszego pokoju, bierzemy fotografie, kt贸re mieli艣my przy 艂贸偶kach, drobiazgi, portfel z pami膮tkami, przypominam sobie, 偶e w szafie bibliotecznej mam schowane pude艂ko z bi偶uteri膮, zabieram i schodzimy na d贸艂. W hallu pusto. Ani jednego p艂aszcza niemieckiego. Na kamiennej posadzce 艣wie偶o zmyte 艣lady krwi. Wchodz臋 do jadalnego, na kominku manierka wojskowa. Bior臋 j膮 i nios臋 Andrzejowi, pijemy kaw臋, pierwszy 艂yk p艂ynu od tylu dni. Za drzwiami w gabinecie ojca s艂ycha膰 g艂osy Niemc贸w. Wchodzimy do kredensu. Jest pusty, patrz臋 przez otwarte drzwi, warty nie ma. Okna gabinetu ojca, gdzie siedz膮 Niemcy, wychodz膮 na przeciwn膮 stron臋 domu. Skuleni przebiegamy do g臋stych krzak贸w ogrodowych, k艂adziemy si臋 w trawie i czekamy zmroku. W tej chwili jest dok艂adnie jedenasta rano. Jest 28 czerwca 1943 roku. Boimy si臋 tylko, by nasz wy偶e艂, kochany Dream, nie zw膮cha艂 nas i nie zdradzi艂. Ale zdaje si臋, 偶e podzieli艂 los wszystkich. Przespali艣my si臋 do po艂udnia, s艂yszeli艣my zn贸w warkot samochod贸w, rozmowy i krzyki Niemc贸w.聽Zapad艂 wiecz贸r. Ksi臋偶yc p贸藕no wschodzi艂, wyczo艂gali艣my si臋 wi臋c聽z krzak贸w i dotarli艣my na folwark do karbowego. Gdy otworzy艂 drzwi, patrzy艂 na nas jak na upiory. Byli艣my upiorami, wracali艣my z tamtego 艣wiata. Kochany Pan Szyd艂o napoi艂 nas i nakarmi艂, m贸wi艂, 偶e Niemcy ci膮gle kogo艣 szukaj膮聽i przes艂uchuj膮 ludzi.Nikt 偶ywy z pa艂acu nie wyszed艂, ani z rodziny ani ze s艂u偶by. Po偶egnawszy si臋 serdecznie z panem Szyd艂o, ruszyli艣my bocznymi, polnymi drogami do zaufanego gajowego. Szli艣my przez 艂any wysokiego 偶yta i pszenicy, przez pola Zbydniowa.鈥

Ucieczka聽

Zbigniew i Andrzej po opuszczeniu Zbydniowa udali si臋 do Kotowej Woli do gajowego – Franciszka Ideca.聽 Idec odgrywa艂 w tym czasie rol臋 kuriera AK kontaktuj膮cego si臋 z lud藕mi, kt贸rzy zorganizowali pomoc w wydostaniu si臋 braciom z rejonu zagro偶enia. Par臋 dni p贸藕niej w maj膮tku Czy偶贸w za Wis艂膮 ko艂o Zawichostu, otrzymali karty rozpoznawcze na fa艂szywe nazwiska oraz za艣wiadczenia pracownicze. Ca艂a pomoc pochodzi艂a od 偶o艂nierzy AK. Pod opiek膮 Juliana Targowskiego, w艂a艣ciciela Czy偶owa, dojechali do Warszawy i trafili do bliskich przyjaci贸艂 i ich najm艂odszego brata Dominka, kt贸ry podczas mordu przebywa艂 w Warszawie. Tam za pomoc膮 brata Dominika – 偶o艂nierza Kedywu Komendy G艂贸wnej AK, wkr贸tce wst膮pili w szeregi warszawskiego Kedywu KG. Obaj jednak za nied艂ugo zgin臋li w akcji Kedywu KG na „Pawiaku”, w kt贸rej brali udzia艂 ze swym Odzia艂em Specjalnym „Sawicz”, kt贸rym dowodzi艂 Julian Barkas ps. „Sawicz”.

呕o艂nierze Kedywu KG AK OS „Sawicz” id膮 al. Zjednoczenia w Warszawie. Od lewej Jerzy Zaufal ps. „Oliwa”, Mieczys艂aw Horoch ps. „Jod艂a” i Zbigniew Horody艅ski ps. „Fredro”, kt贸ry niesie w teczce „Stena” na akcj臋 „Bielany”, maj 1944 r. Wszyscy zgin臋li 19 lipca 1944 r. w akcji „Pawiak”. (fot. dow贸dca OS Kedywu KG „Sawicz” Julian Barkas ps. „Sawicz”)

Pierwsi 艣wiadkowie

Nast臋pnego dnia po mordzie Martin Fuldner uda艂 si臋 do Zbydniowa celem zabezpieczenia pozosta艂ego mienia. Do pomocy wyznaczy艂 swojego ogrodnika, J贸zefa Wo藕niaka . By艂 on wcze艣niej pracownikiem Jerzego Lubomirskiego i pe艂ni艂 rol臋 dyrektora ogrod贸w w Charzewicach. Wo藕niak sta艂 si臋 jego pracownikiem, gdy偶 pochodzi艂 ze 艢l膮ska i 艣wietnie m贸wi艂 po niemiecku. Fuldner nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e Wo藕niak by艂 tak偶e bardzo aktywnym cz艂onkiem Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW) w Rozwadowie i informowa艂 NOW jak i AK.

Wo藕niak po przybyciu do dworu Horody艅skich zasta艂 pora偶aj膮cy widok, kt贸ry opisa艂 w nast臋puj膮cy spos贸b: 鈥Przed g艂贸wnym wej艣ciem zobaczy艂em 偶arz膮c膮 si臋 stert臋 spalonych rzeczy. 艢ciany i odrzwia postrzelane. Krew na schodach鈥. Wewn膮trz meble by艂y po艂amane, ksi膮偶ki z p贸艂ek na ziemi, pe艂no rozbitej porcelany i szk艂a, 艣lady rozbitych o 艣cian臋 butelek wina. Pod艂oga mokra od wina i krwi鈥 Wielkie 艂o偶e z kolumnami w g艂贸wnej sypialni po艂amane. Wida膰 by艂o, 偶e kto艣 tu walczy艂. W sypialni go艣ci strzelano w 艂贸偶kach 鈥 po艣ciel zakrwawiona, smugi krwi na pod艂odze od 艂贸偶ka do drzwi i na schody, po kt贸rych wleczono zabitych鈥.

R贸wnie偶 na kilka dni po morderstwie w pomieszczeniach dworu znalaz艂 si臋 doktor Eugeniusz 艁azowski (cz艂onek rozwadowskiej AK ps. „Leszcz”), kt贸ry w okolic臋 zosta艂 wezwany do chorego. Tak opisa艂 swoj膮 wizyt臋: 鈥Dw贸r by艂 pusty. Weszli艣my do 艣rodka. Pod艂ogi ju偶 by艂y z grubsza zamiecione i umyte. Niewiele zmniejszy艂o to groz臋 zniszcze艅. [鈥 Pi臋kny hall z kolekcj膮 starej broni na 艣cianie. Naprzeciwko p贸艂ki z warto艣ciowymi ksi臋gami. Wytworny salon, obrazy, dywany, antyki鈥 Wszystko w tragicznym nie艂adzie, rozrzucone i pogruchotane. Przed g艂贸wnym wej艣ciem 鈥 stos popio艂u i niedopalonych szmat. Poszli艣my w stron臋 zbiorowej mogi艂y. Ziemia by艂a ju偶 wyr贸wnana. Towarzysz ostrzeg艂 nas, 偶e gr贸b mo偶e by膰 podminowany. [鈥 Pod stajni膮 sta艂a ogrodowa platforma. T膮 platform膮 wozili Niemcy pomordowanych do wsp贸lnego grobu. Jeszcze nie by艂a obmyta z krwi, obsiad艂y j膮 roje much i os.鈥

Nie obesz艂o si臋 te偶 bez niemieckiej propagandy, w dzie艅 po zbrodni, oficer SS wr臋czy艂 w贸jtowi gminy i miejscowemu proboszczowi o艣wiadczenie i rozkaza艂, aby je og艂osi膰 z ambony. 鈥濨yli艣my zmuszeni zastrzeli膰 20 os贸b, aby uratowa膰 偶ycie 2000 ludzi, kt贸rzy przez kontakty Horody艅skiego z bandami i komunistami s膮 zagro偶eni.鈥

漏 Fundacja "KEDYW"

Niemieccy oprawcy na schodach Dworu Horody艅skich w Zbydniowie (fot. trixum.de)

Pochowani w mogile zbiorowej

W parku, oko艂o 80 metr贸w na zach贸d od budynku zbydniowskiego dworu Horody艅skich, znajduje si臋 prostok膮tny, niewielki cmentarz. Skrywa on doczesne szcz膮tki cz艂onk贸w rodziny Horody艅skich, ich s艂u偶by oraz znajomych, zamordowanych przez hitlerowc贸w. Zbiorow膮 mogi艂臋 okala niski mur z piaskowca. Przy wej艣ciu na cmentarz, po prawej stronie, umieszczone s膮 dwie tablice z czarnego marmuru. Jedna z nich obja艣nia: Gr贸b 19 os贸b zabitych przez hitlerowc贸w w zbydniowskim dworze. Rodzina Horody艅skich, Go艣cie聽i Pracownicy. Obok nieco wi臋ksza tablica z napisem: Andrzej i Zbigniew Horody艅scy lat 19 i 21 偶o艂nierze AK zgin臋li w akcji „Pawiak” 19 lipca 1944 r. w Warszawie.

Na kamiennej platformie znajduje si臋 mur z krzy偶em. W granicie wykuty jest napis: Tu spoczywaj膮 pomordowani przez hitlerowc贸w w zbydniowskim dworze 24 VI 1943+ Wieczn膮 rado艣膰 鈥 daj im Panie.

Obok wypisane s膮 nazwiska pomordowanych:

Zbigniew Horody艅ski 鈥 dziedzic Zbydniowa, Zofia Horody艅ska 鈥 偶ona Zbigniewa, Anna Horody艅ska 鈥 c贸rka Zofii i Zbigniewa, Maria Kowerska 鈥 siostra Zbigniewa Horody艅skiego, Rozalia Koczalska 鈥 guwernantka Anny, Krystyna Giecewicz 鈥 偶ona brata Pani Horody艅skiej, Lolu艣(Leon) 鈥 12-letni syn Giecewiczowej, Stanis艂aw Wa艅kowicz 鈥 senator Rzeczypospolitej Polskiej, ojciec panny m艂odej, Aleksandra Wa艅kowicz 鈥 mama panny m艂odej, Barbara Mierzejewska 鈥 mama pana m艂odego, Halina Herubowicz, Krzysztof Je艣mian 鈥 Syn Herubowiczowej, Halszka Meysztowicz 鈥 dalsza krewna, malarka, Elfrida Horwatt 鈥 babcia panny m艂odej, Zofia Ryczek, Maria Latocha, Stefania 艁ebek 鈥 pokoj贸wki, Edward Zboro艅 鈥 le艣niczy.

Gr贸b pomordowanych w pobli偶u dworku.

Mogi艂a pomordowanych w ogrodach聽dworu w Zbydniowie.

Cze艣膰 Ich Pami臋ci!

 

MW/Fundacja KEDYW

Bibliografia: Archiwum Muzeum Kierownictwa Dywersji Armii Krajowej (w organizacji), Kuratorium O艣wiaty w Rzeszowie, Eugeniusz 艁azowski „Prywatna Wojna”.


Pierwsze w Polsce Muzeum Kedywu – elitarnego pionu dywersyjnego Armii Krajowej powstaje w czynie spo艂ecznym z inicjatywy Fundacji KEDYW. Nasza dzia艂alno艣膰 opiera si臋 na wolontariacie i darowiznach ludzi dobrej woli. Bez twojego wsparcia nie osi膮gniemy celu! WESPRZYJ NAS!聽

Konto bankowe: SANBank Nadsa艅ski Bank Sp贸艂dzielczy
Nr konta: 05 9430 0006 0046 7597 2000 0001
KOD SWIFT: POLUPLPR
Lub bezpiecznie kart膮 p艂atnicz膮 przez system p艂atno艣ci PayPal