13 pa藕dziernika 1943 r. 偶o艂nierze AK zlikwidowali Martina Fuldnera – niemieckiego zarz膮dc臋 maj膮tku Lubomirskich w Charzewicach

漏Fundacja "KEDYW"

Dworek My艣liwski rodziny Lubomirskich w Charzewicach (obecnie dzielnica Stalowej Woli) gdzie AK wykona艂a wyrok na Martinie Fuldnerze. (fot. MKDAK)

80 lat temu 偶o艂nierze warszawskich struktur Kedywu Komendy G艂贸wnej Armii Krajowej wsparci przez lokalne oddzia艂y AK, wykonali wyrok Polskiego Pa艅stwa Podziemnego na niemieckim zarz膮dcy maj膮tku Lubomirskich w Charzewicach. Martin Fuldner zosta艂 zlikwidowany za zlecenie bestialskiego mordu na rodzinie Horody艅skich i go艣ciach wesela w Dworze Horody艅skich w pobliskim Zbydniowie w czerwcu 1943 roku.

Zbigniew Horody艅ski ps. „Inio”, „Fredro” (fot. zbiory T. Horody艅skiej)

Wkr贸tce po mordzie ziemia艅skiej rodziny w Zbydniowie, S膮d Polskiego Pa艅stwa Podziemnego skaza艂 Niemca Martina Fuldnera na kar臋 艣mierci, a komendant Kedywu Komendy G艂贸wnej August Emil Fieldorf ps. „Nil” zleci艂 偶o艂nierzom warszawskiego Kedywu KG zaplanowanie i wykonanie tzw. akcji Akcji „F”, w kt贸rej zlikwidowany mia艂 zosta膰 Fuldner. Dodatkowo do pomocy w wykonaniu wyroku oddelegowani zostali partyzanci ze 艢wi臋tokrzyskiego Zgrupowania Partyzanckiego Jana Piwnika „Ponurego”. Sam dow贸dca Jan Piwnik mia艂 rzekomo uczestniczy膰 w akcji, lecz ostatecznie nie m贸g艂 wzi膮膰 udzia艂u, dlatego w zamian oddelegowa艂 do zadania dw贸ch 偶o艂nierzy z oddzia艂u by wsparli Zbigniewa Horody艅skiego ps. „Fredro” oraz jego koleg臋 Mieczys艂awa Horocha ps. „Jod艂a” z oddzia艂u specjalnego „Osjan” warszawskiego Kedywu KG AK. Zbigniew Horody艅ski by艂 synem zamordowanych w艂a艣cicieli zbydniowskiego dworu i jednym z ocala艂ych w tej bestialskiej zbrodni wykonanej przez niemiecki oddzia艂 SS. Ponadto transportem 偶o艂nierzy na miejsce akcji i podci臋ciem lini telefonicznych zaj臋li si臋 偶o艂nierze oddzia艂u dywersyjnego Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW) Henryka Paterka „Lwa” oraz kilku 偶o艂nierzy AK ze Zbydniowa, z kt贸rymi wsp贸艂pracowa艂 Paterek. Od strony Rozwadowa os艂aniali teren 偶o艂nierze Kedywu Obwodu Nisko-Stalowa Wola oraz 偶o艂nierze plac贸wki AK „Wilcze 艁yko” z Rozwadowa.


Czytaj wi臋cej: Mord na rodzinie Horody艅skich


Przebieg akcji wed艂ug uczestnik贸w

Aleksander 艁empicki ps. „艁ukomski” ze Zgrupowania Partyzanckiego „Ponurego”. Zdj臋cie z 1979 r. (fot. MKDAK)

Przebieg Akcji „F” szczeg贸艂owo opisa艂 uczestnik akcji i partyzant ze Zgrupowania Partyzanckiego „Ponurego” Aleksander 艁empicki ps. „艁ukomski”, na 艂amach „Tygodnika Wiadomo艣ci” wydanego w Londynie w 1947 roku. Poni偶ej tre艣膰 jego relacji:

…”Fuldner nie czu艂 si臋 jednak bezpieczny. Wielu Niemc贸w przesta艂o utrzymywa膰 z nim stosunki, poza tym obawia艂 si臋 wymiaru sprawiedliwo艣ci ze strony polskiej. Ze swego domu na przedmie艣ciach Rozwadowa przeni贸s艂 si臋 do Stalowej Woli. Po pewnym czasie wr贸ci艂 i mieszka艂 z 25 偶andarmami. Mija艂y miesi膮ce – nic si臋 nie dzia艂o. Czujno艣膰 jego zacz臋艂a male膰. 呕andarm贸w wyprawi艂 i zacz膮艂 prowadzi膰 dawny tryb 偶ycia.

Nadesz艂a jesie艅. Sprawa Fuldnera rozpatrzona zosta艂a dok艂adnie przez Kierownictwo Walki Cywilnej. Komendant Kedywu wyda艂 zgrupowaniu partyzanckiemu por. „Ponurego” rozkaz wykonania akcji na Rozwad贸w. Akcja ta nosi艂a kryptonim „F”. W my艣l rozkazu, miano opanowa膰 Rozwad贸w na okres czasu, potrzebny do publicznej egzekucji Fuldnera. Mia艂 on zosta膰 powieszony na rynku, a rodzina, sk艂adaj膮ca si臋 z 偶ony i syna, rozstrzelana. Sta艂o si臋 jednak inaczej. Zorganizowanie akcji „F” okaza艂o si臋 w owym czasie niemo偶liwe. Wykonanie wyroku na Fuldnera powierzono czterem ludziom: „Fredrze” (Zbigniew Horody艅ski -przyp red.), jego nieroz艂膮cznemu towarzyszowi „Jodle” (Mieczys艂aw Horoch -przyp. red.) dowodz膮cemu t膮 akcj膮, „Albinowi” (Albin Hop ps. „Stefanowski” -przyp. red.) i pisz膮cemu te wspomnienia. Rola moja mia艂a znaczenie: dziwnym trafem, by艂em jedynym m贸wi膮cym po niemiecku.

W pierwszych dniach pa藕dziernika 1943 r. czterech ludzi zjawi艂o si臋 w nocy u gajowego w lasach zbydniowskich. Stary Fajka, kt贸ry d艂ugi czas przechowywa艂 u siebie „Fredr臋” i Andrzeja (drugi syn Horody艅skich ocala艂y w mordzie -przyp. red.) po ich ocaleniu, ucieszy艂 si臋 serdecznie. Ci pro艣ci ludzie nie znali strachu, pomimo 偶e zdawali sobie dobrze spraw臋, na co si臋 nara偶aj膮. Bezbronni, zwi膮zani rodzin膮 i domem, ryzykowali znacznie wi臋cej ni偶 my. Bezimienni, szarzy bohaterowie sprawy. Imponowa艂 mi dziesi臋cioletni syn Fajki. Gdy raz zapyta艂em ojca w jego obecno艣ci, czy aby malec nie wygada si臋 przed r贸wie艣nikami, kogo to tata w domu przechowuje, obrazi艂 si臋 do tego stopnia, 偶e nawet nie chcia艂 wyczy艣ci膰 mi „visa”. Uprzednio potrafi艂 zabiega膰 o to godzinami.

Pobyt nasz w le艣nicz贸wce trwa艂 tydzie艅. Nale偶a艂o rozpatrze膰 si臋 w terenie i obmy艣li膰聽rozs膮dny plan dzia艂ania. Miejscowe w艂adze z komendantem obwodu na czele nie bardzo kwapi艂y si臋 do pomocy. Nie 偶膮dali艣my od nich wiele – jedynie wiadomo艣ci o ruchach Fuldnera. Po pewnych trudno艣ciach dw贸jkarz podobwodu otrzyma艂 rozkaz udzielenia nam potrzebnych informacji. Zjawia艂 si臋 regularnie dwa razy na dzie艅. O ile dobrze pami臋tam, mia艂 pseudonim „D艂ugi”. Poczciwe, ale strasznie ospa艂e ch艂opisko. Pewnego razu wszystko ju偶 by艂o gotowe. Mieli艣my przej艣膰 ok. 8 km lasem, by znale藕膰 si臋 na wysoko艣ci domu Fuldnera, odleg艂ego o jakie艣 800 m od skraju lasu. Tam mia艂 czeka膰 „D艂ugi” z ostatnimi wiadomo艣ciami. Czeka艂 rzeczywi艣cie, ale po to, by o艣wiadczy膰, 偶e Fuldnera od dw贸ch dni nie ma w聽domu.

Dni mija艂y, zaczyna艂o si臋 robi膰 nudno. „D艂ugi” pod naszym naciskiem zdwoi艂 wysi艂ki. Nadszed艂 13 pa藕dziernika. Ranek min膮艂 bez 偶adnych wie艣ci. „D艂ugi” zwyk艂 zjawia膰 si臋 w po艂udnie i o 5-ej. Postanowili艣my z艂o偶y膰 mu ultimatum w wypadku gdyby przyszed艂 z niczym – damy sobie rad臋 bez niego. Przyjecha艂 gdy ko艅czyli艣my obiad. Zwa偶ywszy 偶e nie mia艂 okular贸w na nosie (zwyk艂 je zdejmowa膰 w rzadkich chwilach o偶ywienia), wiadomo艣ci musia艂y by膰 niecodzienne. Wed艂ug doniesie艅 ogrodnika, Fuldner wr贸ci艂 w艂a艣nie z dwoma go艣膰mi z objazdu swoich rozleg艂ych d贸br. Pono膰 jakie艣 grube ryby z Krakowa. Byli na obiedzie i maj膮 nocowa膰 u Fuldnera. Nie by艂o si臋 nad czym zastanawia膰, um贸wiono miejsce i godzin臋 spotkania z „D艂ugim”.

S艂o艅ce zachodzi艂o, gdy stan臋li艣my na kraw臋dzi lasu. Domu Fuldnera nie by艂o wida膰, otoczony by艂 bowiem du偶ym parkiem. Od parku dzieli艂o nas 10 minut marszu przez rzadko zabudowane osiedle robotnicze, tory i szosy. Jedynym nieprzyjemnym szczeg贸艂em by艂 posterunek Bahnschutzu, po艂o偶ony w pobli偶u. Kompania 偶andarmerii, stoj膮ca w 艣rodku miasta, odleg艂a o kilometr, nie by艂a niebezpieczna. „D艂ugi” nie da艂 na siebie d艂ugo czeka膰, zjawi艂 si臋, nios膮c pod pach膮 du偶膮 paczk臋. Ku naszemu zdziwieniu wydoby艂 z niej mundur oficera niemieckiego i kapelusz tyrolski. Powi臋ksza艂o to ogromnie szanse wtargni臋cia do domu Fuldnera bez wszczynania niepotrzebnego ha艂asu. Mundur wy艣mienicie le偶a艂 na „Fredrze”. Ja, w uznaniu mojej znajomo艣ci niemieckiego, otrzyma艂em kapelusz. „Jod艂a” da艂 mi sw贸j zielony p艂aszcz, zdaje si臋, do z艂udzenia przypomina艂em Volksdeutsch’a.

Zmrok zapada艂 szybko. Nie mo偶na by艂o jednak rozpoczyna膰 偶adnej akcji przed nastaniem ciemno艣ci. Postanowi艂em p贸j艣膰 z „D艂ugim” w kierunku siedziby Fuldnera, by zorientowa膰 si臋 nieco w drodze i聽przej艣ciu przez tory. Reszta mia艂a czeka膰 ukryta w lesie. Po kilku minutach doszli艣my do szosy. Panowa艂 du偶y ruch. Robotnicy na rowerach wracali z pracy. Min膮艂 nas patrol 偶andarmerii. Z daleka obejrza艂em bram臋 wiod膮c膮 do ogrodu i wypyta艂em „D艂ugiego” o wszelkie szczeg贸艂y, mog膮ce mie膰 dla nas pewne znaczenie. Po niespe艂na godzinie byli艣my z powrotem. Czekali艣my ju偶 tylko na Ja艣ka, specjalist臋 od przecinania drut贸w telefonicznych. Zjawi艂 si臋 niebawem, nale偶a艂o rusza膰.

Skr臋cili艣my w alej臋 wiod膮c膮 wzd艂u偶 ogrodzenia. Jasiek szed艂 pierwszy. Bia艂o pomalowana brama wjazdowa pocz臋艂a wy艂ania膰 si臋 z ciemno艣ci. By艂a otwarta. Jasiek przystan膮艂 i ruchem r臋ki wskaza艂 na wysoki s艂up telefoniczny, stoj膮cy opodal, po czym zacz膮艂 wyci膮ga膰 przybory ze swojej torby. Powoli, jak gdyby opieszale, przywi膮zawszy s艂upo艂azy do but贸w. „Jod艂a” dawa艂 mu ostatnie instrukcje: – jak ma alarmowa膰, w jakim wypadku i gdzie ma na nas czeka膰.

„Oni mnie b臋d膮 uczy膰 – my艣la艂 Jasiek. – Lepiej by dali jak膮艣 robot臋, nie to ci膮g艂e przecinanie drut贸w”. Gdzie tylko trzeba jakie艣 druty przeci膮膰, zaraz go wo艂aj膮: „Masz bracie gwizdek, w najlepszym razie jeden granat, i w艂a藕 na s艂up”. A to wszystko przez to, 偶e ojciec pracuje na poczcie. W dzie艅 naprawia druty, kt贸re on, Jasiek, przecina w nocy. Stary klnie, bo w ostatnich czasach roboty si臋 namno偶y艂o. Jasiek klnie, bo mu ta robota nie w smak. Zapi膮艂 drugi s艂upo艂az i powoli, szeroko rozstawiaj膮c nogi, ruszy艂 w kierunku s艂upa. Jod艂a poci膮gn膮艂 mnie za r臋k臋 – weszli艣my w bram臋. Zrobi艂o si臋 wilgotno i聽znacznie ciemniej.

Ksi臋偶yc ledwo prze艣wieca艂 przez konary drzew i g臋ste krzaki. Byle tylko str贸偶 si臋 nie na p臋ta艂, my艣la艂em, jak gdyby to by艂a wyprawa po cudze jab艂ka. Aleja skr臋ca艂a du偶ym 艂ukiem i w dali ko艅czy艂a si臋 czym艣 w rodzaju dziury wybitej w ciemno艣ci. Przed nami sta艂 dom, o艣wietlony ksi臋偶ycem; wygl膮da艂 strasznie bia艂y, jak trup. Panowa艂a niezm膮cona cisza, z dala tylko dolatywa艂o dudnienie poci膮gu.

– Musimy obej艣膰 dooko艂a, – szepn膮艂 „Fredro”, – wej艣cie kuchenne jest z tamtej strony.

Przypomnia艂em sobie, 偶e rzeczywi艣cie „D艂ugi” m贸wi艂 o wej艣ciu kuchennym jako odpowiednim dla takich go艣ci jak my. Ruszyli艣my. Cicho, na palcach, posuwaj膮c si臋 pod domem. W jednym oknie pali艂o si臋 艣wiat艂o, wida膰 je by艂o przez szczelin臋 w okiennicy. Byli艣my u w臋g艂a. Wychyli艂em si臋 i ujrza艂em o聽dziesi臋膰 krok贸w otwarte drzwi. Szeroka smuga 艣wiat艂a k艂ad艂a si臋 daleko, a偶 na trawnik. Pod murem, trzymaj膮c si臋 cienia, podeszli艣my bli偶ej. „Fredro” pierwszy, ja za nim.

– No, ruszaj, lejtnant! – tr膮ci艂em go 艂okciem.

Poprawi艂 czapk臋, pas i powolnym krokiem wszed艂 na cztery stopnie schod贸w. Zapuka艂 w szyb臋. Stoj膮c tu偶 za nim widzia艂em jasno o艣wietlony korytarz, na ko艅cu jak膮艣 wielk膮 ro艣lin臋 – zdaje si臋 palm臋. „Fredro” zapuka艂 po raz drugi – otworzy艂y si臋 drzwi z prawej strony. Ukaza艂a si臋 czarno ubrana kobieta w bia艂ym fartuchu. Podesz艂a bli偶ej, rozpoznaj膮c niemiecki mundur. Drzwi skrzypn臋艂y, a ona – u艣miechni臋ta – ruchem r臋ki zaprasza艂a nas do wn臋trza.

– Was w眉nschen Sie?聽(czego panowie sobie 偶ycz膮)

Weszli艣my wszyscy, jeden po drugim. Pami臋tam zdziwiony wzrok i widz臋 jeszcze jej bledn膮cy u艣miech. Cofn臋艂a si臋 o dwa kroki. Czy偶by mundur niemieckiego oficera i m贸j tyrolski kapelusz sko艅czy艂y ju偶 swoj膮 rol臋?! By膰 mo偶e, twarze nie wr贸偶y艂y nic dobrego, cho膰 s艂owo jeszcze nie pad艂o. Bior膮c j膮 za r臋k臋, spyta艂em, czy jest Niemk膮. Skin臋艂a g艂ow膮. Mia艂em do niej wielk膮 pro艣b臋. Nie potrzebuje si臋 niczego obawia膰, byle tylko by艂a cicho. Wydawa艂a si臋 by膰 rozs膮dna, zreszt膮 zrozumia艂a ju偶 wszystko.

– Fuldner w domu? – spyta艂em.

– Tak, ma nawet go艣ci, przyjecha艂o dw贸ch pan贸w z Krakowa.

– Kto poza tym jest w domu?

– Syn, kucharka, szofer i ja – nikogo wi臋cej. Frau Fuldner pojecha艂a do Rozwadowa, powinna zaraz wr贸ci膰. Pan Fuldner jest w salonie z go艣膰mi, ostatnie drzwi na lewo w g艂臋bi korytarza, reszta w kuchni.

– Czy jest drugie wej艣cie do tego salonu?

– Owszem, t臋dy – wskaza艂a r臋k膮.

– Trzeba przej艣膰 przez dwa pokoje.

W tej chwili, w drzwiach wiod膮cych do kuchni stan膮艂 ch艂opiec, ma艂y, gruby blondas. Tyrolskie ubranko z rogowych guzikami i bia艂e skarpetki z pomponami. Widzia艂em takich, jak kamieniami ok艂adali polskie dzieci w Warszawie. Tyrolczyk wida膰 zauwa偶y艂, 偶e ka偶dy z nas trzyma艂 bro艅. B艂yskawicznym ruchem ci臋偶ka 艂apa „Albina” zd艂awi艂a krzyk.

Czasu do tracenia nie by艂o. Spojrzeniami rozdzielili艣my role. „Jod艂a” znikn膮艂 w kuchni, popchn膮艂em za nim s艂u偶膮c膮. Albin wci膮gn膮艂 malca do pokoju po przeciwnej stronie korytarza. Z „Fredr膮” ruszyli艣my do salonu. Z trzaskiem otwar艂y si臋 drzwi.

– H盲nde hoch! – „Fredro” stan膮艂 z wyci膮gni臋tym „visem”.

Jednym spojrzeniem ogarn膮艂em pok贸j. Panowa艂 p贸艂mrok. W rogu przy stole, o艣wietlonym stoj膮c膮 lamp膮, siedzia艂o trzech m臋偶czyzn. Przed nimi stosy papier贸w i porozk艂adane mapy. Trzy g艂owy jednocze艣nie odwr贸ci艂y si臋 w nasz膮 stron臋.

– H盲nde hoch! – rykn膮艂 „Fredro” ju偶 po raz drugi.

Oni jak gdyby nie wierzyli. 艢rodkowy, uprzednio siedz膮cy ty艂em, powoli zaczyna艂 unosi膰 si臋 z fotela. Nie dawa艂 wiary w艂asnym oczom. Na co ten oficer sobie pozwala? R臋ce jednak same sz艂y w g贸r臋, a聽cygaro pad艂o na puszysty dywan.

„Fredro” sta艂 na 艣rodku pokoju z wymierzonym „visem”. Tamci dwaj ju偶 si臋 wyci膮gn臋li jak struny. Zapali艂em g贸rne 艣wiat艂o. Telefon na biurku – niepotrzebna ostro偶no艣膰, ale jedno szarpni臋cie i by艂o po nim. Podszed艂em do Fuldnera:

– Masz bro艅?

Ma. Wyci膮gn膮艂em mu z kieszeni male艅k膮 sz贸stk臋.

– Wida膰 czujesz si臋 bezpiecznie, skoro tylko tak膮 nosisz?!

Przyzna艂 mi racj臋 – dlaczeg贸偶 by nie mia艂 czu膰 si臋 bezpiecznie? Spyta艂em go o dokumenty. By艂y w聽biurku i聽portfelu. Ale pieni臋dzy nie ma, zaznaczy艂 po艣piesznie.

– Psu na buty twoje pieni膮dze!

Zabra艂em si臋 do opr贸偶niania warto艣ci dw贸ch szuflad, gdy nagle z wrzaskiem wpad艂 do pokoju malec, kt贸ry wyswobodziwszy si臋 widocznie z u艣cisku „Albina”, schowa艂 si臋 pod fotel, za ojca. Rycza艂 jak obdzierany ze sk贸ry. Kaza艂em ojcu go uspokoi膰. Po chwili osi膮gn臋艂o to pewien skutek.

Trzej Niemcy, na rozkaz, pokornie u艂o偶yli si臋 na pod艂odze, twarzami zwr贸ceni do ziemi, r臋ce wyci膮gni臋te. Tymczasem w pokoju zgromadzili si臋 ju偶 wszyscy. „Jod艂a” przyprowadzi艂 ca艂e towarzystwo z kuchni. Stoj膮c w rogu pokoju, zbici w ma艂膮 gromadk臋, wygl膮dali bardzo wystraszeni.

Wyci膮gn膮艂em z kieszeni plik wyrok贸w, wypisanych po niemiecku. Powoli zacz膮艂em czyta膰. Zrobi艂o si臋 zupe艂nie cicho. S艂ysza艂em tylko ci臋偶ki oddech Fuldnera i m贸j w艂asny, jako艣 dziwnie brzmi膮cy g艂os. Pomimo wszystko nie przywyk艂em do tej roli. W pewnej chwili Fuldner mi przerwa艂.

– Ich bin nicht schuldig, ich bin nicht schuldig (nie jestem winien) – be艂kota艂.

Zwr贸ci艂em mu uwag臋, 偶e nie pora teraz o tym dyskutowa膰. Zamilk艂.

Bez s艂owa wys艂ucha艂 litanii swoich zbrodni oraz wyroku, g艂ow臋 tylko g艂臋biej wci膮gn膮wszy w ramiona.

Dw贸m聽pozosta艂ym Niemcom o艣wiadczy艂em, 偶e nie maj膮 si臋 czego obawia膰, 偶e nic im si臋 nie stanie. Obaj podnie艣li zdziwiony wzrok – nie dowierzali moim s艂owom: ju偶 si臋 偶egnali z tym 艣wiatem. Doda艂em, 偶e maj膮 zawiadomi膰 policj臋 nie wcze艣niej ni偶 w p贸艂 godziny po naszym wyj艣ciu. Oddadz膮 jej jedn膮 kopi臋 wyroku. Niech powiedz膮 r贸wnie偶, 偶e Polacy dzia艂aj膮 w my艣l sprawiedliwo艣ci. Najlepszym tego dowodem, 偶e b臋d膮 偶yli. Je偶eli musimy odwo艂ywa膰 si臋 do odwetu na kobietach i聽dzieciach, to dlatego, 偶e nie ma innej rady. Mo偶e to Niemc贸w powstrzyma od mordowania naszych – m贸wi艂em.

„Albin” i „Jod艂a” stali w zamy艣leniu. Fredro ogl膮da艂 pistolet. Nale偶a艂o ju偶 ko艅czy膰. Rzut oka na zegarek przekona艂 mnie, 偶e byli艣my w tym domu oko艂o kwadransa. Us艂ysza艂em trzask kurka. „Fredro”, powoli jak gdyby na zwolnionym filmie, podnosi艂 r臋k臋 do g贸ry. G艂owa Fuldnera schowa艂a si臋 ca艂kiem mi臋dzy ramiona, twarzy nie mo偶na by艂o dostrzec, palce kurczowo wpija艂y si臋 w mi臋kki dywan.

Hukn膮艂 strza艂. Krew bryzn臋艂a niemal na moj膮 wysoko艣膰. Odpowiedzia艂y mu dwa inne, zlane niemal w聽jeden. To „Albin” posy艂a艂 syna w 艣lad za ojcem. Szyby zadzwoni艂y w oknach.

Wybiegli艣my z domu, ci膮gn膮c za sob膮 przera偶onego szofera. W gara偶u sta艂y dwa samochody, Mercedes Fuldnera i drugi, owych Niemc贸w z Krakowa. Okaza艂o si臋 jednak, 偶e nie ma kluczy od Mercedesa. Fuldner je zabra艂. Trzeba by艂o rozpala膰 motor (na gaz drzewny) drugiego samochodu. Mieli艣my troch臋 czasu – nale偶a艂o wtedy doczeka膰 si臋 przyjazdu Frau Fuldner. Z szoferem wypchn膮艂em samoch贸d przed gara偶. Zapalili艣my gaz. P艂omie艅 buchn膮艂 a偶 zrobi艂o si臋 jasno. Po kilku minutach mo偶na by艂o zapu艣ci膰 motor. Szofer udzieli艂 mi wskaz贸wek, jak obchodzi膰 si臋 z gazem. Najwa偶niejsze, 偶eby motor nie wystyg艂 – wtenczas trzeba rozpala膰 na nowo. Bez 艣wiate艂, powoli ruszy艂em w聽kierunku bramy. Na zakr臋cie „Jod艂a” o ma艂o nie wpad艂 na mask臋. Skr臋ci艂em w bok i聽wyskoczy艂em z聽samochodu.

– Co艣 jedzie od Rozwadowa!

Pobiegli艣my razem. Z dala dojrza艂em stoj膮cy ju偶 pow贸z. S艂ycha膰 by艂o parskanie koni. „Fredro” i „Albin” prowadzili Frau Fuldner pod r臋k臋. Os艂upia艂a i nie rozumia艂a, o co chodzi. W kr贸tkich s艂owach powt贸rzyli艣my jej tre艣膰 wyroku.

– M贸j m膮偶 jest winien – to nie ja!

Dwa strza艂y zag艂uszy艂y krzyk. Trupa przeniesiono z drogi na traw臋. P臋dem wr贸ci艂em do samochodu. Motor zgas艂, o rozpalaniu nie by艂o mowy. Po strza艂ach na dworze policja mog艂a by膰 w ka偶dej chwili. W聽najlepszym razie Bahnschutz, kt贸rego posterunek znajdowa艂 si臋 opodal ogrodu. Nie by艂o si臋 co namy艣la膰.

„Jod艂a” wskoczy艂 na kozio艂, my – do powozu. Konie ruszy艂y galopem. Byle tylko przejecha膰 tory. Na szcz臋艣cie by艂y wolne. Gnali艣my wzd艂u偶 szeregu domk贸w robotniczych. Czer艅 lasu zbli偶a艂a si臋 coraz bardziej. Na skraju zatrzymali艣my si臋 na chwil臋. Jasiek wysiad艂, mia艂 st膮d blisko do domu. Kr贸tki u艣cisk r臋ki, i „Jod艂a” zaci膮艂 konie. Ogarn臋艂a nas ciemno艣膰. Z ty艂u za nami niebo roz艣wietla艂o si臋 jedn膮, drug膮 rakiet膮. Jechali艣my d艂ugo – mo偶e godzin臋, nikt nie wym贸wi艂 s艂owa.”

Niemiecki odwet

Wyrok na Martinie Fuldnerze i jego rodzinie nie przeszed艂 bez echa. Kilka dni p贸藕niej Niemcy w odwecie rozstrzelali w egzekucji 25 polskich wi臋藕ni贸w w pobli偶u dworku Lubomirskich w Charzewicach.

Pami臋膰

Od lat stalowowolskie organizacje pami臋taj膮 o wydarzeniach z 1943 roku i spotykaj膮 si臋 by uczci膰 pami臋膰 poleg艂ych. Poni偶ej plakat tegorocznych obchod贸w.

MW / MKDAK

Bibliografia: Archiwum Muzeum Kierownictwa Dywersji Armii Krajowej (w organizacji), Tygodnik Wiadomo艣ci 28 wrze艣nia 1947 r.

漏 COPYRIGHT 2016-2023 Muzeum Kedywu. Wszelkie Prawa zastrze偶one. Kopiowanie tekst贸w, zdj臋膰 lub film贸w bez zgody zabronione!