20 października 1921 r. urodził się płk. Jerzy Łyżwa-Łyżwański ps. „Puchacz” – żołnierz oddziału AK „Kmicica” Jana Orła-Wysockiego

płk. Jerzy Łyżwa-Łyżwański ps. „Puchacz”

20 października 1921 – 11 października 1990

Żołnierz Armii Krajowej (oddział NN, woj. świętokrzyskie)
Żołnierz oddziału Armii Krajowej OP-33 „Kmicica” Jan Orła-Wysockiego
Żołnierz ludowego Wojska Polskiego (PRL)


Jerzy Łyżwański urodził się 20 października 1921 roku w Pawłowie w powiecie końskie (woj. świętokrzyskie). Był synem Karola i Józefy. Miał dwóch braci i jedną siostrę. Posiadał wyższe wykształcenie, był absolwentem Akademii Nauk Politycznych w Warszawie. Znał język angielski i rosyjski.

Konspiracja antyniemiecka

Jako spalony żołnierz AK w swoich rodzinnych stronach, przedostał się zimą 1943 roku wraz z kolegą na Lubelszczyznę gdzie kontynuował działalność w konspiracji antyniemieckiej. Gdy tam także groziła mu dekonspiracja i aresztowanie skierowany został do Kedywu Armii Krajowej Obwodu niżańsko-stalowowolskiego w Rozwadowie (obecnie dzielnica Stalowej Woli, woj. podkarpackie) gdzie przybył na wiosnę 1944 roku.

W Rozwadowie spędził tylko jedną noc w tajnej bazie Kedywu w Rozwadowie (obecnie powstające Muzeum Kedywu), po czym skierowany został na tzw. Zasanie do do leśnego oddziału dyspozycyjnego Kedywu dowodzonego przez Jana Orła-Wysockiego „Kmicica”. W czasie niemieckiej okupacji używał nazwiska Łyżwa, przy którym pozostał po wojnie i tytułował się później Jerzy Łyżwa-Łyżwański.

W oddziale „Kmicica”

W kwietniu 1944 roku w Tarnogórze (woj. podkarpackie) w rejonie gdzie stacjonował jego oddział, rozbił się samolot wojsk alianckich angielskiego RAF (Royal Air Force), który powracał do włoskiej bazy w Brindisi z rzutu zaopatrzeniowego dla partyzantów z okręgu Lubelskiego AK. Jak się okazało wszystkim lotnikom z załogi angielskiego samolotu Halifax JP224 udało się przeżyć katastrofę i uratowali ich lokalni żołnierze Batalionów Chłopskich (BCh). Potrzebując pomocy w ukryciu lotników BCh zwróciło się do komendy Obwodu Nisko-Stalowa Wola Armii Krajowej. Nie marnując czasu komendant obwodu szybko oddelegował grupę dywersyjną Kedywu z Rozwadowa do pomocy w przeprawie lotników do kierowanego przez niego dyspozycyjnego oddziału „Kmicica”, do którego wcześniej dołączył Jerzy Łyżwański „Puchacz”. Ponieważ „Puchacz” znał w miarę dobrze język Angielski został wkrótce tłumaczem dla ocalałej załogi lotników i rozpoczął się długi i ciekawy epizod w jego partyzanckiej służbie.

Wylot z okupowanej Polski

Wkrótce Jerzy Łyżwański znalazł się z załogą Anglików w oddziale NOW-AK „Ojca Jana” Franciszka Przysiężniaka, który pomógł zaaranżować wylot z okupowanej Polski sowieckim samolotem zrzutowym do Kijowa. Po krótkim pobycie w ZSSR angielscy piloci bezpiecznie powrócili do Anglii, a Jerzy Łyżwa-Łyżwański jako Polak skierowany został do służby w sowieckiej Armii Czerwonej i wysłany został na front. Szlak bojowy z sowiecka armią zawiódł go w Karpaty, gdzie zdezerterował i na własną rękę na piechotę przedostał się w Bieszczady i stamtąd wzdłuż rzeki San przemaszerował spowrotem do Stalowej Woli. Historię tę opowiedział w wydanej w 1964 roku książce jego autorstwa pt. „Wierchami Karpat”. Z jego książki pochodzi także szczegółowy opis jego partyzanckiej wyprawy do Rozwadowa i jednodniowy pobyt w tajnej bazie Kedywu.

Pobyt w tajnej bazie Kedywu w Rozwadowie

We wspomnianej książce pt. „Wierchami Karpat” Jerzy Łyżwański zapisał swój pobyt w tajnej bazie Kedywu krypt. „Górka” obrazując czytelnikom wnętrze tajnej bazy. Do dziś jest to jedyny taki szczegółowy opis wnętrza lokalu Kedywu na strychu przedwojennego kina (obecnie siedziby powstającego Muzeum). Poniżej fragment tej relacji:

 „– Przyjechaliście wreszcie! Myśleliśmy z Zosią, że nie uda wam się przebyć przez ten cholerny Grębów. – Był to stały mieszkaniec „górki”, Leszek, zwany „Głazem”. Wraz z nim dyżurowała łączniczka Zosia (Zofia Skowron ps. „Joanna” -przyp. red.). Prowadzeni za ręce przez ciemny strych dotarliśmy, potykając się o belki stropowe, do następnych drzwi, które szeroko rozwarte wpuściły nas do wnętrza.

To ta sławna „górka” – tyle o niej słyszałem, ale nigdy tu nie byłem. Rozglądałem się ciekawie dokoła. Pokój a właściwie pokoik, był niewielki, miał cztery metry na trzy, oświetlony mała żarówką. Nie miał zupełnie okien (Później wybito w ścianie szczytowej okienko, które właściwie służyło do obserwacji ulicy). Jedyne światło dostawało się przez oszklony otwór w dachu, zaciemniony papierem. Mansarda na strychu została zbudowana przez Leszka, który nie miał gdzie mieszkać. Gdy ranny w 1939 roku wyleczył się w szpitalu, przyjechał do Rozwadowa (w rodzinnych stronach nie mógł się pokazać) i tutaj zamieszkał. Początkowo przy rodzinie, później zaczął marzyć o własnym pokoju. Po powrocie z pracy gromadził materiał i począł budować. Robił to bez niczyjej pomocy i jedną ręką, bo tylko prawą miał zdrową. W lewe ramię dostał w 1939 roku kulę z dużego kalibru karabinu maszynowego (z samolotu) tak nieszczęśliwie, że wyrwała mu prawie cała lewą łopatkę. Uparty chłopak budował pokój prawie dwa lata – aż wreszcie skończył w wyjątkowo potrzebnej chwili. W jednej z zimowych akcji zostali ranni Rysiek Śliżyński (ps. „Skowron”, „Bystry” ) i Jasiu Orzeł (ps. „Kmicic” – przyp. red.). Rysiek miał przestrzeloną szyję, a Jasio udo – z kulą zatrzymaną w kości. W pokoiku na strychu spędzili długie tygodnie, majacząc w gorączce, i pod opieką doktora Trojanowskiego wrócili do zdrowia. W ten sposób „górka” stała się własnością publiczną i przeszła do historii. Niełatwa to była droga, trudno ją zresztą opisać, bo niewielu żyje z tych, którzy ją odwiedzali.

Wchodzącego do tego pokoiku uderzało jedno – rysunki na ścianach. Na wybielonych ścianach pełno było rysunków węglem i kolorowych malowideł. Niewiele wówczas słyszeliśmy o Picassie, ale te rysunki były chyba najbardziej do tego twórczości podobne. To wynik gorączki i artystycznych zdolności rannych, którzy tak pokoik ozdobili. Potem dopiero zwracało się uwagę na umeblowanie. Cóż, mebli tam właściwie nie było. Jeden tapczan – prycza ogromnych rozmiarów, dwie półki amunicji. A w ogóle to aż się oczy radowały! Na zwykłym drewnianym stole najprawdziwszy cekaem pod taśmą! Tak, autentyczny „Browning”, wzór 1930, trochę zżarty rdzą (pewnie wydobyty z ziemi), ale wyczyszczony i naoliwiony, a najważniejsze, że gotów do strzału. Obok niego leżał karabin z lunetą i sztucer myśliwski. Na półkach regałów równo poukładane pistolety różnych typów, ale jednego kalibru – 9mm. Były tam między innymi visy i mauzery. Obok każdego pistoletu leżała skórzana torebka z amunicją i zapasowymi magazynkami. To była broń dywersyjna i niezawodna amunicja, którą przydzielano na akcję. Obok broni leżały kostki trotylu, zapalniki do min i granaty obronne, przewody ogniowe i lonty Pickforda.

Na najwyższej półce stały rzędem metalowe puszki cynkowe, wyglądające jak „Sidol” – płyn do czyszczenia metalu. To sławne warszawskie „sidolówki”, których całą walizkę przywiozła Zosia.

„Górka” była nie tylko lokalem konspiracyjnym, ale i podręczną zbrojownią. Zapasami broni i amunicji opiekował się Leszek – nasz oficer broni. Prawie każdy egzemplarz broni miał swoją historię i był, jak mówiono „ochrzczony”. Na kolbach kilku pistoletów nacięto „karby” (nacięcie oznaczało zabitego wroga). Najwięcej „karbów” miało wówczas parabellum „Kreta” (Stanisława Bełżyńskiego) i pietnastostrzałowy FN „Małego” (Zygmunta Kajzera). Efena „Mały” odziedziczył po Śliżyńskim, kiedy Rysiek został ranny. Ale zanim pistolet dostał się do partyzanckiego arsenału, spoczywał sobie spokojnie w futerale niemieckiego oficera w Stalowej Woli.

…Wiele broni docierało do organizacji. Na represje niemieckie odpowiadano represjami. Zdradę karano śmiercią i tych, którzy wysługiwali się Niemcom, spotykała zasłużona kara. Podnosiło to nastrój ludności, utwierdzało w słuszności oporu i oddziaływało na morale jednostek słabych lub wahających się. Niepoślednią rolę odgrywała tu „górka”. Owego pamiętnego wieczoru wśród normalnie używanej broni pokazano nam zwykły stalowy pręt, tak zwaną „kantówkę”, której rękojeść owinięta była taśmą izolacyjną. Pręt ten był silnie wygięty w połowie swej długości. Leszek wyjaśnił, że wygiął się przy uderzeniu.

To najnowsza robotnicza Wunderwaffe, tak zwana „narkoza”. Używamy jej tam, gdzie strzelać nie można. Właśnie wygięła się na głowie szpicla.

Na „górce” spędzimy tylko jedną noc. Droga stąd wiedzie wprost do lasu. Poukładani rzędem na podłodze zasnęliśmy snem mocnym, snem ludzi młodych.” – pisał po wojnie Jerzy Łyżwański.

©Fundacja KEDYW
Żołnierze rozwadowskiego Kedywu AK w towarzystwie ”Puchacza”. Od lewej: Tadeusz Majcherski ps. „Kozak”, Jerzy Łyżwa-Łyżwański ps. „Puchacz”, Zygmunt Kajzer ps. „Maly” i Stanisław Szumielewicz ps. „Kryspin” (fot. zbiory D. Garbacza)

Zdobyczna broń

W maju 1944 roku po śmierci dowódcy rozwadowskiego Kedywu Stanisławie Bełżyńskim ps. „Kret”, Jerzy Łyżwa-Łyżwański odziedziczył zdobyczny niemiecki pistolet P08 Parabellum, który pozostał jego własnością do śmierci, gdy zmarł rodzina przekazała pistolet do Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

fot. Muzueum Wojska Polskiego
Niemiecki Parabellum p08 zdobyty przez Stanisława Bełżyńskiego, który odziedziczył Jerzy Łyżwa-Łyżwański (fot. Muzeum WP).

Wcielony do LWP

Po wejściu Sowietów pozostał w Stalowej Woli. Tutaj wkrótce został namierzony i aresztowany przez nową komunistyczną władzę i wcielony do tworzonego w Rzeszowie oddziału ludowego Wojska Polskiego (LWP). W Rzeszowie dostał przydział do 2 armii Wojska Polskiego. Jako doświadczony żołnierz wkrótce został dowódcą Polskiego Oddziału Desantowego w Karpatach i przebył z LWP szlak bojowy pod Berlin. Po wojnie pozostał w LWP i doszedł do stopnia podpułkownika.

Jak wynika z badań dokumentów UB przez Fundacji KEDYW, Jerzy Łyżwański aresztowany został 11 września 1951 roku w Warszawie za „działalność szpiegowską”. Komuniści próbowali przykleić mu łatę szpiega ze względu na kontakty do jakich doszło z obywatelami z Anglii. W rzeczywistości byli to angielscy lotnicy, którym pomógł wydostać się z Polski w czasie niemieckiej okupacji. Za to został więziony w latach 1951-1956 przez komunistów. Po wyjściu z więzienia pozostał przez lata inwigilowany przez UB.

Kolejna książka

W 1964 roku wydał wspomnianą książkę pt. „Wierchami Karpat”, w której Jerzy Łyżwański opowiadał o swojej działalności w partyzantce antyniemieckiej, natomiast w 1966 roku wydana została druga jego książka pt. „Od Wisłoka do Czarnej Elstery”. Ta zaś opowiada o jego działalności po wojnie z Niemcami i szlaku bojowym przebytym z LWP pod Berlin.

Po wojnie

Jerzy Łyżwański po tzw. odwilży odznaczony został za wojnę z Niemcami Krzyżem Virtuti Militari V klasy i Krzyżem Grunwaldu III klasy. Do emerytury pracował jako tłumacz przysięgły języka angielskiego. Był żonaty dwukrotnie, z pierwszą żoną Marią mieli dwóch synów Ludwika i Michała, z drugą syna Olka.

Jerzy Łyżwa-Łyżwaśki zmarł 11 października 1990 r. w Warszawie. Spoczywa w rodzinym grobie na warszawskim Cmentarzu Powązkowskim.

©Fundacja KEDYW
Ogłoszenie rodziny Łyżwańskich z „Życia Warszawy” (fot. Fundacja KEDYW).

Cześć Jego Pamięci!

MW / MKDAK

Bibliografia: Archiwum Muzeum Kierownictwa Dywersji Armii Krajowej.

© COPYRIGHT 2016-2024. Wszelkie Prawa zastrzeżone. Kopiowanie tekstów, zdjęć lub filmów bez zgody zabronione!

Muzeum Kierownictwa Dywersji Armii Krajowej (w organizacji)