30 marca 1944 r. w Grębowie rozwadowski Kedyw uczestniczył w akcji „Bauzug”

Stacja kolejowa w Grębowie (fot. mapio.pl)

W nocy z 30 na 31 marca 1944 roku we wsi Grębów, położonej ok. 17 km od Stalowej Woli, żołnierze rozwadowskiego Kedywu Obwodu „Niwa” (Nisko-Stalowa Wola) wraz z grupą dywersyjną NOW-AK ze Zbydniowa i żołnierzami Armii Krajowej ze Stalowej Woli, Tarnobrzega, Niska i Rudnika nad Sanem – dokonali największej akcji zbrojnej na terenie dawnego województwa tarnobrzeskiego. Akcją dowodził Henryk Paterek ps. „Lew“ z grupy dywersyjnej NOW-AK placówki ze Zbydniowa.

Henryk Paterek ps. „Lew” (fot. Dionizy Garbacz)

W nocnej akcji o kryptonimie „Bauzug” żołnierze AK i NOW pod dowództwem Henryka Paterka „Lwa” napadli na niemiecki pociąg transportowy na stacji w Grębowie. Podczas akcji opanowano wartownię znajdującą się w jednym z wagonów i rozbrojono niemieckich żołnierzy.

Tak wspominał akcję oficer dywersji Kazimierz Bogacz ps. „Bławat” – szef Kedywu Obwodu „Twaróg” (Tarnobrzeg):

„…W tym samym miesiącu (marzec 1944 r. – przyp. red.) byłem w Tarnobrzegu na spotkaniu z dowódcą patrolu dywersyjnego z rejonu Zbydniowa – Henrykiem Paterkiem ps. „Lew”. Wysunął on projekt dokonania napadu na stojący na stacji kolejowej w Grębowie bauzug, tj. zestaw wagonów, w których mieszkała zmilitaryzowana grupa remontowo – budowlana, złożona z Niemców i volksdeutschów. Przebudowywali oni tory, mosty – jednym słowem wykonywali roboty kolejowe. Wszyscy byli uzbrojeni i to właśnie uzbrojenie miało być celem projektowanej wyprawy. Ponadto, w jednym z wagonów był magazyn mundurowy, co było też przedmiotem naszego zainteresowania.

Po wyczerpującej dyskusji na temat napadu, ustalony został plan akcji. Miał nią kierować „Lew”. Mnie zobowiązano, bym podesłał patrol w sile 5-ciu ludzi, a wśród nich dwóch rosyjskich żołnierzy Griszę i Władimira, których miałem u siebie. „Lew” miał zgromadzić około 20 ludzi, by miał kto nieść zdobyte mundury. Napad miał być dokonany w nocy, kiedy wszyscy będą spać. Jedynie na końcu składu, w ostatnim wagonie, który był wartownią, świeciło się światło i czuwało w pełnym pogotowiu trzech ludzi. Reszta grupy wartowniczej spała. Okolicznością korzystną było ustawienie tego bauzugu na bocznicy w kierunku wschodnim, w odległości około 600 m od stacji kolejowej, gdzie z jednej strony torów rósł trzydziestoletni, dość gęsty las sosnowy. Istotną kwestią w tym napadzie miał być fakt upozorowania, że napastnikami są Sowieci. Ataku na wartownię miał dokonać „Lew” z udziałem Griszy i Władimira. Ci dwaj mieli bardzo głośno krzyczeć po rosyjsku, nakazując Niemcom kłaść się na podłogę wagonów i leżeć nieruchomo. Poparciem dla tego rozkazu miała być oddana seria z RKM-u po górnych partiach wagonów. Po takim sterroryzowaniu do każdego wagonu mieli wchodzić ludzie, by najpierw pozabierać Niemcom broń, a następnie część mundurów kolejowych.

Kazimierz Bogacz ps. „Bławat” (fot. jedrusie.org)

Przystąpiono wkrótce do realizacji tego planu. Odprawiłem dobrze uzbrojony patrol, dowodzony przez Tadka Gładysza „Jastrzębia”.  W jego skład wchodzili dwaj ruscy żołnierze: Grisza i Władimir, oraz polscy partyzanci: „Wichura” i „Cekaem” (Kazimierz Reczek ps. „Wichura” i Stanisław Tracz pd. „Cekaem” – przyp. red.). Wyszli oni rano 30 marca 1944 r. z Nagnajowa, by dojść pieszo na punkt zborny za lasem grębowskim. Tu spotkali się z grupą „Lwa”. Późno wieczorem doszli do lasu przylegającego do bocznicy kolejowej, ze stojącym na niej bauzugiem. Tu musieli czekać do godziny nocnej aż Niemcy dobrze zasną. W międzyczasie „Lew” podzielił wszystkich uczestników na odpowiednie grupy i przydzielił im dokładne zadania. Sam wraz z Griszą i Władimirem udał się na stację i tu otrzymał latarnię kolejową. Ze świecącą się lampą ruszyli o godz. 23:00 ścieżką od budynku stacji do bauzuga. Niemieccy wartownicy mogli ich widzieć, ale zobaczywszy latarnię sądzili, że są kolejarzami.

Tak podeszli do otwartych drzwi wagonu wartowniczego i gromkim głosem, po rosyjsku, nakazali im podnieść ręce do góry. Równocześnie po dachu wagonu padła seria z RKM-u. Wartownicy podnieśli ręce do góry, a do wagonu wskoczyli Władimir, Grisza i „Lew”. Wartownia została błyskawicznie opanowana. Wskoczyli jeszcze do niej Reczek i Gładysz (Tadeusz Gładysz ps. „Jastrząb” – przyp. red.). Wszystkim Niemcom nakazano leżeć na podłodze, co posłusznie wykonywali, bo z RKM-u co jakiś czas strzelano po dachach wagonów. Rozpoczęła się rewizja we wszystkich wagonach wśród leżących Niemców. Poszukiwano broni.

Nagle od strony stacji, głównym torem podjechał bardzo wolno jakiś pociąg przypuszczano, że towarowy. Tymczasem gdy parowóz przetoczył się obok, okazało się, że jedzie transport wojskowy: działa, czołgi oraz masa wojska. Leżącym Niemcom było chyba bardzo przykro, że pomimo tylko dwumetrowej odległości od ich niezwyciężonej armii, znajdują się w takim poniżeniu. Ponieważ pociąg jechał cały czas wolno, napastnicy też byli nieruchomi. Gdy pociąg przejechał, przystąpiono do kontynuowania dzieła.

Jeszcze przed nadejściem tego pociągu z któregoś wagonu wyskoczył jakiś przestraszony Niemiec w bieliźnie i usiłował zbiec w las. Niestety, ktoś z obstawy strzelił do niego i ciężko go ranił. Była to jedyna ofiara tej akcji trwającej około pół godziny.

Po zabraniu broni oraz odzieży i butów z magazynu, uczestnicy opuścili bauzug i udali się pieszo, głębokim lasem w kierunku Zbydniowa. Patrol naszego terenu wrócił drugiego dnia przynosząc z akcji dwa pistolety. Całość zdobyczy zagospodarował „Lew”.

Okazało się, że mimo opuszczenia przez nas bauzugu po 30-tu minutach – nikt z rozbrojonej załogi do rana nie podszedł do stacji by zgłosić o napadzie. Tymczasem, już od wczesnego ranka różni robotnicy chodzili po torach, co spowodowało, że nasze ślady idealnie zostały zatarte.

Około południa przyjechała żandarmeria i prowadziła śledztwo. Żadnych konkretnych śladów nie znaleźli, a napad wpisali na karb partyzantki sowieckiej.”

W czasie napadu zginął jeden wspomniany żołnierz niemiecki, jeden robotnik budowlany i ranny został jeden kolejarz. W akcji z niemieckich wagonów wydobyto koce i odzież, dodatkowo żołnierze zarekwirowali niemieckie mundury i broń. Część zdobytych mundurów i broni trafiła do żołnierzy rozwadowskiego Kedywu, które następnie zostały przerzucone do oddziału „Kmicica” Jana Orła – oddziału dyspozycyjnego Kedywu, który działał w rejonie Lasów Janowskich na zasaniu.

Niemcy prawdopodobnie uwierzyli, że napadli ich partyzanci sowieccy dzięki temu nie zostały zastosowane żadne represje na polskiej ludności.

 

MW

zródła: Maria Rehorowska „Rozwadów nad Sanem i Charzewice w konspiracji antyniemieckiej i antysowieckiej”. Dionizy Garbacz „Brunatne Lata”, Kazimierz Bogacz „W służbie dla ojczyzny”.

Muzeum Kierownictwa Dywersji Armii Krajowej (w organizacji)